Mała Stacyjka Rudnik nad Sanem

 

Mała Stacyjka Rudnik nad
Sanem

 


Na początku całym Światem był ogród. Ogromny, jak Świat. Mieścił wszystko. Śliwy, wiśnie, jabłonie, orzechy włoskie i laskowe, grządki pełne pomidorów przywiązanych na całe swoje sezonowe życie do palików, żeby się nie oddalały z miejsca zasadzenia, pomiędzy po ziemi pełzały ogórki, musiały być też rzodkiewki i szczypiorek -  jak mówił Dziadek Jan, lwowiak „trymbulka”, bo inaczej jak można by było jeść twaróg ze śmietaną czy pastę jajeczną. Wszystko co do centymetra wytyczone i odgrodzone sznurkiem przez Dziadka, pasjonata ogrodnictwa.

Im bardziej rosłam, tym bardziej ogród malał. Kiedy wkroczyłam w wiek liczb zrozumiałam ograniczoność 18 arów. Świat więc musi być poza ogrodem, tam, gdzie codziennie po torach tuż za ogrodzeniem pędziły pociągi w obie dalekie strony. Odkryłam znaczenie słowa „kolejarz”, które często padało w domowych rozmowach. A! Czyli moi dwaj wujkowie szaleli w dalszym świecie. Jeden był dyspozytorem w ogromnym węźle kolejowym w Rozwadowie, a drugi maszynistą pociągów osobowych. Zdarzało się, że zwalniając przed żelaznym mostem kolejowym pociągał za rączkę, wtedy para wydawała mocny gwizd. Biegłam do płotu, a wujek machał przez boczne otwarte okno lokomotywy – parowej oczywiście, tylko takie były. Przejeżdżając obok ogrodu wypuszczały kłęby pary, które go spowijały przez chwilę, jakby chciały się pochwalić swoją wolnością przed drzewami uwięzionymi na zawsze w ziemi.

Zatłoczone pociągi z dumą rozpychały się po torach wożąc ludzi do pracy do Huty Stalowa Wola na trzy zmiany, a potem rozwożąc do domów na krótki sen. Nie potrzebowaliśmy zegarów, bo tzw. robotnicze jeździły punktualnie – przed 7.00, 15.00 i 23.00. Zgodnie z syreną „Jarotu” – naszej „zapłotowej” Fabryki Kalafonii i Terpentyny, po której teraz został tylko ogromny ceglany komin. Syrena ta wyła niemiłosiernie pół godziny przed zmianą i na rozpoczęcie każdej, czyli 6 razy dziennie. Obudziłaby nieboszczyka. (Potem się dziwić, że nerwowa jestem).

Sąsiednią, szeroką ulicą, pięknie ocienioną starymi lipami i kasztanami (w zeszłym roku wycięta w pień przez burmistrza, który woli stepy, bo nie trzeba sprzątać liści, boli ogromnie, walczyłam, niestety z wiatrakami) wędrowały tłumy w stronę Stacji – nikt jej nie nazywał Dworcem, ot, mała galicyjska stacyjka na rubieżach Królestwa Galicji i Lodomerii. Piętrowy budynek z kasą, poczekalnią, bufetem na parterze i toaletami, o których lepiej nie wspominać. A na piętrze mieszkanie Naczelnika Stacji przystojnego pana Radziaka w mundurze i czerwonej czapce, którą zawsze zakładał godnie wychodząc z białoczerwonym lizakiem. Każdy pociąg czuł przed nim respekt wykonując jego rozkazy.

Małe okienko kasy, gdzie kupowało się prostokątny jasnobrązowy tekturowy bilecik:

- Do „Stalówki” proszę. – płaciło się koło 5 zł bilonem lekkim jak  aluminium.

Pani kasjerka wkładała bilecik do metalowej paszczy, która zmykając się odbijała na kartoniku cel podróży i cenę. Do dzisiaj nie wiem, na jakiej zasadzie to działało. Kompletem do tej paszczy była taka mała w rękach konduktora, która przegryzała bilet zostawiając w nim dziurki Drakuli. Z poczekalni korzystało się tylko w zimie, kiedy to jakieś tajemne moce rozpalały raniutko ogień w piecu kaflowym. A zimy były ostre ze śniegiem po kolana. W lecie siedziało się na zewnątrz na ławeczkach, jeśli oczywiście znalazło się w tym tłumie miejsce.

Sercem Stacji był bufet, drugi lokal po gospodzie z łukowatym sklepieniem, na rogu rynku. Biegałam tam po cukierki czy ciasteczka, jak naciągnęłam Dziadka na 2 zł. W środku metalowy szynkwas - lada przechodząca w głęboki kwadratowy zlew ze stosem halb czyli kufli, w których stali bywalcy pili lane piwo z pipy. Dla nich ich cały Świat był tutaj. Zapach taniego piwa i papierosów „Sport” ( ha, ha, ha! szkoda, że nie „Zdrowie”) i żarty z dużą Panią bufetową Berową, mimo wszystko w białym przypinanym minimalistycznym fartuszku i kawałku sztucznej koronki na włosach – atrybut wszystkich bufetowych i kelnerek Socjalizmu.

Dziadek też czasami sobie pozwalał na piwko. Babcia wtedy wysyłała mnie po Niego mówiąc „ciebie posłucha, będzie się wstydził”. Szłam z ochotą, bo wiedziałam, że pełen skruchy otworzy „pugilares” i coś tam kupi. „Coś tam”, bo wiele w tych czasach słusznie minionych nie było, ale były kolorowe kamyczki, czyli orzeszki arachidowe w bardzo kolorowym tęczowym lukrze.

Stacja tętniła życiem, a ja nieubłaganie rosłam. Stąd razem z resztą dzieci po maturze w bardzo dobrym rudnickim Liceum zaczęliśmy wyjeżdżać na studia odprowadzani tłumnie przez Rodziców, którzy machali nam na pożegnanie ze łzami w oczach. W domach robiło się smutno i cicho, ale przecież za miesiąc Wszystkich Świętych, a za trzy miesiące Boże Narodzenie. Jechałam do domu okropnymi pociągami, zatłoczonymi, brudnymi, z pourywanymi oknami, z zepsutą toaletą, na stojąco w korytarzu 4 godziny, potem przesiadka na stacji Przeworsk na osobowy w stronę Rozwadowa, kolejne 1.5 godziny. Nie mogłam się doczekać tych radosnych tłumów Rodziców na Stacji, którzy w zimnie cierpliwie czekali na swoje dzieci słuchając co chwilę komunikatów, że opóźnienie pociągu się zwiększyło. To scena jak z Ani z Zielonego Wzgórza. I znowu domy ożywały. Dla naszej Rodziny miała dodatkowy wymiar – raz do roku dostarczała nam Tatę, a Mamie męża, który wracał na miesiąc z naprawdę wielkich niedostępnych oceanów Świata.



Dzisiaj zabili jej okna, żeby Stacja nie widziała swojego upadku. Z zamkniętymi oczami marzy o chwili, kiedy ktoś ją odrestauruje i tchnie życie na powrót. Wszak jest przecież zabytkiem, tak tutaj nielicznym, ma 121 lat. Uroczyste otwarcie wtedy jeszcze jednotorowej linii, przy której się narodziła odbyło się 14 stycznia 1900 roku. Kobiety pracujące na polach rzucały się na ziemię i zarzucały sobie spódnice na głowę krzycząc, że szatan jedzie. A że nie nosiły wtedy…desusów, widok dla pasażerów tego szatana musiał być niezwykły.

- Wojny przetrwałam, komunę też, mam teraz polec? Żadnych urodzin ni jubileuszy? Żeby chociaż kwiaty, czy wzmianka w gazecie? – marzy w samotności. – Przyczyniłam się przecież ogromnie do rozwoju miasta, a teraz nikt już o mnie nie pamięta – rozmyśla nad niewdzięcznością ludzi.

- Mam w sobie wielką pustkę, mogłabym przygarnąć jakąś kawiarenkę, albo chociaż kącik mojej historii, przecież każdy teraz lubi się chwalić historią, tyle że ja ją  akurat przeżyłam naprawdę, ech, patrioci, podobno nawet prawdziwi, a o Sztukę nie dbają, co za bylejakość – westchnęła rozżalona Stacja Rudnik nad Sanem.

Lidia Bogaczówna, smutna,  jedyna zainteresowana

Komentarze

  1. W bufecie pracowały panie Rabiejowa i Brykowa. Przed budynkiem cudowny lasek gdzie podróżni odpoczywali na niezaśmieconej trawce po lub przed podróżą. Smakosze piwa przysięgali sobie dozgonną przyjaźń, obserwowałam i podsłuchiwałam te sceny przez dziurę w płocie naprzeciwko. We czwartki przyjeżdżały kobiety ze wsi ze świeżym nabiałem a towar był w oka mgnieniu rozchwytywany przez mieszkańców najbliższych domostw. Jak bardzo tęsknimy do tych beztroskich lat, bezpiecznych i pełnych szacunku do starszych, do przyrody do świata ......... Lidka wiemy to obie 😥❤️ Dziękuję że przywołujesz to w pamięci, to było przecież tak niedawno;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to już starość? Takie powroty do beztroskiego Dzieciństwa? I utraconego świata?

      Usuń
  2. Zrujnowana rozwadowska stacja ma obiecany remont i pomysł na rewitalizację. Może i Rudnik się na to doczeka... Miejmy nadzieję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też pamiętam doskonale ten klimat małej stacyjki. Poczekalnią była zimową porą miejscem spotkań młodzieży. Był to czas, który na zawsze wspomina się z wielkim sentymentem. Helena Lysak

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też pamiętam doskonale ten klimat małej stacyjki. Poczekalnią była zimową porą miejscem spotkań młodzieży. Był to czas, który na zawsze wspomina się z wielkim sentymentem. Helena Lysak

    OdpowiedzUsuń
  5. Może trzeba o nią zawalczyć? Mogłaby być wizytówką Rudnika.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pani Lidio przeczytałam że łzami w oczach i ma Pani 100% rację mogła by być "Nasza Stacja" wizytówka Rudnika oj i to jak najbardziej.
    Pamiętam czasy jak się spotykałam że znajomymi właśnie zawsze na stacji.
    Jednocześnie bardzo przykro mi to stwierdzić a i może trochę się boję (bo niby wolność słowa a i tak lincz zawsze jakoś jest) ale myślę że jakby władza się zmieniła tj. Buzmistrz, zastępca burmistrza, i cała długoletnia elita zasiadająca na stołkach władzy Rudnickiej to myślę że dużo więcej można by było zyskać niż spowrotem piękna stacje. Pozdrawiam serdecznie Estera Gawluk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma Pani absolutną rację, wszystko zależy od gospodarza. To takie obiekty są naszym dziedzictwem narodowym, o które trzeba dbać. Patriotyzm zaczyna się od lokalnego działania. Miejmy nadzieję, że się Nasza Stacyjka doczeka. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  7. Piekny tekst pelen sentymentu i bardzo prawdziwy Pani Lidio.....Tez wyruszylam w swiat z tej malej stacyjki Rudnik n.Sanem....i mam wielki sentyment do swojego rodzinnego miasta....Kiedys ....przyjezdzajac z daleka na swieta Bozego Narodzenia przekupywalam szefa pociagu pospiesznego relacji Przeworsk - Rozwadow ,zeby zatrzymal sie w Rudniku , bo nie chcialam robic sobie kolejnego przystanku.....Zawsze zatrzymywal sie za stacja ! I gwiazdal jak juz "wyskoczylam"....! Przy okazji "wyskakiwali" z pociagu inni Rudniczanie....! Gospodarza Rudnik chyba nigdy dobrego nie mial....i nadal nie ma.....! Ostatnio nawet nie moglam dojsc do brzegu Sanu....Czas chyba na mlodych , zeby wzieli miasto w swoje rece.....! Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo mojego wieku, a może dzięki temu wiekowi i doświadczeniu uważam już od paru lat, że czas na Młodych, nie mogą starcy urządzać życia młodym, bo zawsze źle urządzą, tyle że młodzi nie chcą się włączać w społeczeństwo obywatelskie, czyli wziąć odpowiedzialność na siebie, stanąć po konkretnej stronie, ciągle myślą, że to rodzice załatwią. Ale może to tylko moje doświadczenia z pracy obywatelskiej? Czasami trudno mi doliczyć w ilu komisjach czynnie pracuję, społecznie oczywiście.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

BUTY