Mrożek. Ten Mrożek.
MROŻEK,
TAK, TEN MROŻEK
Przypomniała mi się wspaniała
historia, jakich wiele przydarza się w moim życiu. Ale też robię wszystko, żeby
się przydarzały.
Dawno, dawno temu,
któregoś wydawało się zwykłego dnia zadzwoniła do mnie Alina Kamińska, która
miała szczęście grać w dyplomie, który był prapremierą „Wdów” Mrożka,
wyreżyserowaną przez samego Autora w ramach Dionisia Festival w Sienie w 1992
roku.
- Lidziu, pomóż proszę.
Zjeżdża do Polski na stałe Mrożek– tak się wtedy wydawało, i szuka mieszkania w
centrum, gdybyś o takim widziała daj znać.
Rzuciłam się w wir
poszukiwań – dla historii literatury światowej wszystko.
Rozpuściłam wici po rodzinnych kamienicznikach, takiego lokatora każdy by chciał. Oglądnęliśmy z Państwem Mrożkami parę mieszkań w obrębie Plant. Nawet Tonio Potocki zaproponował mieszkanie w Pałacu pod Baranami, ale Mistrz przeraził się hałasu, jaki w letnie wieczory i noce wypełniał krakowski Rynek przez imprezowiczów – a było to jeszcze przed pandemią. W znalezieniu mieszkania nie pomogłam, ale za to Państwo Mrożkowie przyjęli ode mnie zaproszenie na kolację. Zaszczyt to dla nas wielki. Stół nakryłam w biało-czerwonych kolorach, przy każdym nakryciu w kieliszku główka czerwonokrwistej róży.
Srebra wypolerowane, świece zapalone.
Nie lada to wyczyn zapanować nad dobrą atmosferą kolacji, z osobą nie mówiącą
po polsku i rzecz jasna trochę zagubioną w obcym mieście, kraju i Kulturze –
mam na myśli żonę Susanę, i z Wielkim Małomównym Artystą z niezwykle wnikliwym
widzeniem świata. Chcąc nie chcąc włączamy autocenzurę chcąc wypaść jak najlepiej. Wybierałam tematy z dala od
literatury, czyli o Babci Weronice, dawnych zwyczajach, powiedzeniach, filozofii
ludu. Mocno się napociłam jako gospodyni – nie ma nic gorszego, jak w
brzęczącej ciszy panicznie poszukiwać tematów do „niewymuszonej” rozmowy.
Chwała Bogu jedzenie było perfect, nie utrudziliśmy Maestro zbytnio,
przynajmniej miałam takie odczucie, bo trudno coś rozpoznać po Jego pokerowym
spokoju i nie uzewnętrznianiu emocji. Wiedziałam jednak, że wizyta u mnie była
podyktowana wyłącznie dobrym wychowaniem, które nakazywało podziękować za trud
poszukiwania mieszkania, ale było mi miło tym bardziej, że cały Kraków miał
ochotę gościć Go u siebie. I chociaż zawsze ciągnie, żeby podpiąć się pod
czyjąś wielkość, to dyskrecję zachowaliśmy. Tak więc kurtuazyjna wizyta
dobiegła końca.
Parę lat później Mrożek
miał wylew. W ramach terapii i rehabilitacji napisał książkę „Baltazar”.
Przeczytałam jednym tchem zmagania człowieka z własną słabością, brakiem
pamięci, nauką czytania i pisania. Mrożek, który z niepamięci buduje od nowa
Mrożka jeszcze raz na papierze, żeby mu już nigdy nie umknął, żeby sięgnąć po
niego na półkę, jeśli znowu umknie świadomości, żeby wiedział kim jest, jaki
jest i skąd pochodzi.
Niedługo potem pojechałam
do Kielc na premierę, jako Przewodnicząca Oddziału ZASP. Po premierze Dyrektor
Piotr Szczerski musiał pełnić rolę gospodarza na bankiecie, zwrócił się więc do
mnie:
- Lidko, idź do gabinetu
i zajmij się moim Gościem, dopóki nie przyjdę.
Weszłam i zobaczyłam w
dużym gabinecie małego nowego Człowieka Mrożka. Wydawał się zagubiony w
blichtrze premierowego tłumu. Patrzyłam na Niego przez pryzmat wylewu, przekonana,
że wielu rzeczy nie pamięta. Trochę się przeraziłam tego bycia sam na sam mając
w pamięci naszą kolację. Przedstawiłam się i przypomniałam o naszym spotkaniu
sprzed lat, w 1996 roku. Patrzył na mnie uważnie, powoli dobierając słowa:
- A jak Pani synkowie? –
zdumiałam się.
- Pamięta Pan? - No tak,
przyszli się wtedy przywitać i do swoich pokoi, jak na dobre wychowanie
przystało.
I wreszcie zaczęła się
rozmowa szczera, nieudawana, na neutralnym gruncie, bez strugi potu na
grzbiecie. O mądrościach Babci Weroni, które mu zapadły w pamięć, o Kamieniu, w
którym się wychował w czasie wojny u młynarza, niedaleko Rudnika nad Sanem.
- A czy Pan wie, że być
może spotkał się Pan kiedyś z moją Mamą? Między Wami jest tylko rok różnicy, a
Mama jako dziecko w czasie wojny chodziła z moją Babcią na piechotę do Kamienia
sprzedając mydło, które Dziadek wyrabiał, żeby przeżyć. I tak mała blondynka z
niebieskimi oczami pukała od drzwi do drzwi pytając, czy kupią Państwo mydło?
Może i do młynarza zapukała? O pięknym kościele w Kamieniu projektu Teodora
Talowskiego, o teatrze, o ludziach, o wartości życia.
I w ten sposób Sławomir
Mrożek przestał być dla mnie ikoną, zapominając o swojej wielkości stał się mi
bliskim Człowiekiem, którego nade wszystko interesuje zwykłe Życie.
Lidia Bogaczówna, która
doświadczyła zwyczajności Mistrza
Komentarze
Prześlij komentarz