gUralu czy ci nie żal? NIE.
Perm, TA Perm
Rok 2016, Perm na Uralu, Festiwal sztuk Mc Donagha,
Irlandczyka. My lecimy tam z „Jednorękim ze Spokane” z Teatrem Barakah. Każdy
zastanawia się , któż to ten Mc Donagh. Ano „gówniorz” z 1970, Irlandczyk. Spec
od czarnych komedii. Ale! Collin Farell zawdzięcza mu Złotego Globa z rolę w
filmie „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” – scenariusz i reżyseria
McDonagha. „7 psychopatów” z 2012 roku
też z Farellem i Christoferem Walkenem też brzmi dobrze. A teraz ja podpinam
się pod te nazwiska. Zawsze tak mamy, lubimy podpiąć się pod kogoś sławnego, szukamy połączeń na siłę. Pracując
na rolą Marvina w „Jednorękim” też podpięłam się psychicznie pod gwiazdę – tym
razem Tima Rotha, ale w środku Banderas. Mam nadzieję, że to widać.
Swoją drogą napisałam do Koli, że będę w Permie na Uralu,
tam, gdzie Jekaterynburg, to może się zobaczymy. O naiwności moja! Jedno od
drugiego oddalone o 6 godzin expresem. Ale za to dowiedziałam się, że Kola
służył tam w armii 1 1979-80 roku w „Krasnych”. Dowiedziałam się też, że to
prowincja – hmmm, ponad milion mieszkańców – bo oto, jak pisze Czechow do
Gorkiego 16 listopada 1900 roku o „Trzech siostrach” : „akcja dzieje się w
prowincjonalnym mieście, takim jak Perm”. Nie przypadkowo wspomniał o Permie, jako
że był tam w 1890 roku. Dobrze chociaż, że Perm wrócił do normalnej nazwy, - po rosyjsku to jest ta Perm - bo w
latach 50-tych szczycił się nazwą Mołotow.
23.10 czasu tubylczego, czyli 22.10. Siedzimy w samolocie z
Moskwy do Permu. Dużo większy od poprzednich i wcale nie jakiś dezel. Ale tu
jednak kierują się – delikatnie mówiąc – swoimi zasadami. W Warszawie
poinformowano nas – w samolocie przed lądowaniem w Moskwie też, że mamy lot
łączony, czyli bagaże bez odprawy w Moskwie, musimy tylko – nie wiadomo
dlaczego, przenieść je z jednego taśmociągu na drugi. I rzeczywiście w Moskwie
przez głośniki kazano nam zabrać bagaże z taśmociągu nr.3. I dalej już byliśmy
w ruskiej d… Cała obsługa lotniska, wcale nie z miłym uśmiechem na nasze pytania, co
mamy teraz zrobić z bagażami odpowiadała - Widocznie was źle poinformowali.
Bagaż do odprawy!
No i skończyła się dyskusja. Zobaczymy czym jeszcze nas
Wschód zaskoczy. Nie, nie! Wcale się nie uprzedzam. Lubię wyzwania i jak się
coś dzieje. A o czym bym wtedy opowiadała
30 września, piątek chyba.
W hotelu byliśmy przed 5. Rano – tu trzy godziny do przodu –
czyli na nasze o 2-iej, a już trzeba wstać na 10-tą na śniadanie, bo o 12-ej
oprowadzanie po teatrze, o 13-ej preskonferenc. Młoda Pani w recepcji hotelu
wybudowanego na odrapanym podwórku - tak, na podwórku czyjejś kamienicy - zawstydzona, bo nie mówi po angielsku, a
hotel międzynarodowy. Kiedy
wychodziliśmy z baraku lotniska z bagażami, kobieta z obsługi jak kapo łapała
rozpierzchających się uciekinierów i sprawdzała, czy aby te bagaże należą do
nas.
Kiedy rano otworzyłam oczy, zauważyłam, że głupim pomysłem
było chodzenie z „gołoj żopoj” po
pokoju, bo tuż za oknem, jakieś 5 metrów dalej stoi ogromny blok z pustaków i
wszystko widać ze szczegółami. Jak to na ciasnym podwórku.
Śniadanie zajęło nam chwilę, ale głównie wypełnianie ankiet na trzy dni pobytu – o której planujemy śniadanie, obiad, o której kolację, co będziemy jeść, zakreślić na paru stronach druków, no i jak zakreśliliśmy wcześniej pieczywo do obiadu, to już się nie należy kawa, albo jedno, albo drugie !!!??? Po śniadaniu poszliśmy do teatru z naszym opiekunem i tłumaczem Antonem. Teatr z zewnątrz zrobił wrażenie rozpadających się osiedlowych garaży, wciśniętych pomiędzy ceglany budynek straży pożarnej, pewnie jeszcze z XIX wieku, sypiące się bloki mieszkalne, parking, drewniane baraczki, budki i nowoczesny business center. Ale powoli następowało zdziwienie.
Mam nadzieję, że
jutro i pojutrze uda nam się obejrzeć spektakle innych teatrów. Na pewno
zobaczymy Szkotów. Niesamowite w tym wszystkim jest to, że tutaj na podstawie
zdjęć i przesłanych wymiarów robią całą dekorację i rekwizyty. Weszliśmy
na scenę, jak do siebie. W Polsce zawsze
słyszymy, że się nie da. A tu, po południu Monia doszła do wniosku, i słusznie,
że za mało klaustrofobiczna ta nasza przestrzeń, tylna ściana powinna być
wysunięta do przodu o 1,5 metra. Zastanawialiśmy się, jak to powiedzieć, żeby
nie wywołać wkurzenia, niechęci, narzekania. A tu dyrektor natychmiast zwołał
pracowników ceny, nakazał, przyszli pokornie z wiertarkami i po 4 minutach wszystko było
zrobione. I nikt nie był zły! Przynajmniej na zewnątrz. Razem cieszyliśmy się, bo jest ok! Po obiedzie
poszliśmy z Antonem do pobliskiego muzeum, które zachwalał mi Kolada, a które
to w ogromnej, odnowionej z zewnątrz - niegdyś cerkwi. Cuda w środku!
Tintoretto, Rafael, Ilia Riepin, ale największe wrażenie robi ikonostas
gigantycznej wielkości, wysoki na trzy piętra, drewniany, złoty, z obrazami
malowanymi przez malarza polskiego pochodzenia z Moskwy – Wasilewskiego, jak mi
powiedziała pani pilnująca. W początku XIX wieku wygnańcy przywieźli go do
Permu z jakiegoś monastyru w kawałkach. A na trzecim piętrze jedna z
piękniejszych rzeźb drewnianych, jakie kiedykolwiek widziałam. Chrystus
frasobliwy – u nas smutny, tu boleśnie przerażony, jakby patrzył na upadek
człowieka. Te rzeźby żyją, nasze spoczywają na wieki. Te – jak Tantal
codziennie przez wieki przezywają dramat, w który zaklął je rzeźbiarz. Widać,
jak umęczone są tym wiecznym zadziwieniem nad złem człowieka. Anioły w dziwnych
pozach i o dziwnych twarzach przybite na zawsze do ścian, nie mogą nad nami roztoczyć
skrzydeł, bo człowiek zrobił z nich kolekcję motyli. A w rogu, w bogato
zdobionej kapliczce przypominającej konfesjonał, przysiadł Chrystus zszedłszy z
krzyża w samej opasce na biodrach, żeby odpocząć po Męce Pańskiej.
Ledwo wyszliśmy pochłonął nas inny świat. Wróciliśmy do
teatru, skąd razem z aktorami – poprzebierani, pomalowani, uzbrojeni w
irlandzkie gadżety przejdziemy głównym prospektem miasta o oczywistej nazwie
Komsomolskij.
A przy operze oczywiście ogromny pomnik Lenina. Bębny,
trąbki, gwizdy, flagi, obok nas samochód, a z niego irlandzka muzyka. Ileż
radości w tych artystach, skromnych, biednych, jakoś zdeptanych wśród tego
krajobrazu po wojnie – bo tak wygląda to miasto. „Mc-Do-nagh-fest!
Ir-lan-di-ja! Mc-do-nagh-fest! I….Tyle szczęścia i kolorów! Po drodze mijaliśmy
ludzi na ulicy, przystankach – patrzyli na nas smutno, czasem z niechęcią,
jeden nawet mnie spytał, czy jesteśmy neofaszystami. Wtedy zrozumiałam, że
wybór należy do ciebie. Nikt nie może zabrać ci wewnętrznej radości, jeśli to
twoja ucieczka przed rozwalonymi budynkami, dziurawymi chodnikami, bylejakością
dokoła. Ci nasi artyści znaleźli sobie takie kolorowe kółeczko, taki wesoły
bączek, którym tańcując i śpiewając chcą zahaczyć innych. Pokazują, że można
się weselić, to nie zabronione. I tego nikt nim nie odbierze. Ich świat jest
piękny mimo wszystko. Widać na ulicy, że niektórzy młodzi próbują się
przyłączyć, to ciągnie. I tak szliśmy i szliśmy i zarażaliśmy szczerym
uśmiechem innych. Nagle jedna pani pomachała nam zza witryny i uśmiechnęła się
pełną gębą! Czyli było warto! Wreszcie byłam na demonstracji w obronie
uśmiechu.
1października, sobota, 2016
Już po. Rano próba, za oknem leje, o 14-ej spektakl, jakoś
mam mieszane uczucia. Cieszę się, że nie muszę już uczyć się tego ogromnego
monologu i pomniejszych po rosyjsku, ale teraz zastanawiam się czy zamiast skupić się na graniu spektaklu, na tym, co chcę powiedzieć,
czy załatwić, nie myślałam głównie, jak ja to powiem, czy się nie pomylę. Chyba
zgubiła mnie pycha aktorska. Ale i to doświadczenie w życiu potrzebne. Pełna
sala, ludzie bili brawo na stojąco, ale zastanawiam się na ile z grzeczności
gospodarzy. Dziennikarka, która potem przeprowadzała z nami wywiad ( uznano, że ja świetnie mówię po rosyjsku, łącznie z leciwą tłumaczką, wnuczką zesłańców, która po polsku ledwie mówiła, w
związku z tym zniknęła, po prostu poszła, musiałam więc łamać głowę) powiedziała, że ludzie wychodząc po spektaklu
byli bardzo skupieni, zamyśleni, bo to mroczny spektakl. Co???? Przecież to czarna komedia! Jak w życiu – żarty, żarty, żarty, a tu nagle życie nas dopada i nie
możemy już udawać wesołego. Każdy z nas ma w środku problem, tylko nie chce go
widzieć. Spychamy go do naszego wewnętrznego piekła. I nagle na naszej drodze
ktoś staje i te drzwi otwiera. Już nigdy nie możemy wrócić do bezpiecznego
oszustwa, bo oprócz nas już ktoś wie, jest świadek. Obnaża nas. McDonagh to
właśnie taka czarna komedia.
Perm. Dziwne miasto. Myślę, że miało być podobne do Paryża,
Lyonu – przestronne, szerokie aleje, pośrodku mini planty, jak u nas na ulicy
Dietla, ułożenie wyznacza rzeka Kama, jedna z najdłuższych rzek Rosji, takie
trzy szerokości Wisły. Bulwary kamienne ułożone tarasowo, ze schodami jak w
Wersalu. Domy z stylu powozowni łańcuckiej, ale 3,4 razy dłuższe,
jednopiętrowe, ogromne, tyle, że w większości drewniane. Ale to już ich koniec.
Tylko niektóre doczekają konserwacji. Czas zeżarł z głodu wszystko, bez czego
może się budynek obejść – zaczął od ozdób, potem poszły parapety, portale, aż
przyszła kolej na grubość cegieł. Stoją teraz takie wygryzione, pokaleczone.
Wyciekło z nich całe życie, niewyraźne od anemii. Zimne. Okna ledwo mają
oparcie, każde inne, żadnej symetrii, czy porządku o której marzyli założyciele
w 1723 roku. Nic teraz nie przypomina tego miasta, które opisywał Borys
Pasternak w „Doktorze Żywago”, przecież tu mieszkał.
2 października, niedziela
Dzisiaj obligatoryjna dyskusja o 11-ej z jury i widzami.
Dyskusja iście rosyjska – sześciu jurorów
wraz z dyrektorem napieprzało na nasz spektakl i na nas, a my nie
mieliśmy prawa głosu. Generalnie wyglądało to tak, jak popis erudycji każdego z
mędrców. Chociaż każdy z nich zaznaczał, że bardzo się cieszą, że
przyjechaliśmy z tak daleka, że artyści powinni być poza polityką i że
wnieśliśmy energię na rozpoczęcie festiwalu. Poza tym, to są oni w niezręcznej
sytuacji, trudno im krytykować, bo to naprawdę nie chodzi o nasze
skomplikowane stosunki polityczne, i oni
nie chcą, żeby w to wkradła się polityka – no to właśnie się wkradła – i
żebyśmy tak to odebrali, ale:
Dlaczego używamy brzydkich słów, tutaj tak się nie
robi. Nie wolno na scenie przeklinać. –
Jak mamy nie używać, jak tak pisze McDonagh, przecież w jego sztukach czy
filmach sami mordercy i psychopaci – wtrąciłam. W odpowiedzi usłyszałam, że to
nie prawda, u nich w tłumaczeniu brzydkich wyrazów nie ma.
1. Dlaczego ten spektakl jest skrócony, kompaktowy – tego się
nie robi, ich spektakl trwał ponad trzy godziny, a nasz godzinę 5 minut.
2. McDonagh nie jest reżyserem do INTERPRETOWANIA. Proszę!!!??????
3. Koniec spektaklu w ogóle nie jest zrozumiały.
4. Nieprawdopodobne, żeby w tak małej przestrzeni nie mogli
sami zgasić świeczki.
5. Mervin – czyli ja – podskakuje zadziornie nie wiadomo
dlaczego.
6. Dlaczego kobiety grają męskie role? W takim razie dlaczego
Jednoręki też nie jest kobietą?
7. Nie można tak robić, że aktorzy siedzą na scenie, kiedy
wchodzi publiczność.
8. No i szok!!!! „Wyście
złamali czwartą ścianę, nawet „firanki” nie było!” Matko Boska! Czwartej ściany
to w polskim teatrze nie ma już kilkadziesiąt lat! Dlaczego aktor nie ma
zwracać się bezpośrednio do widza? Zresztą akurat w tej sztuce sam autor tak
napisał monolog Mervina, że jest mówiony poza głównymi postaciami wprost do
publiczności. To jak oni grają Jednorękiego?
No, ale - dodali na końcu - trzeba wspomnieć, że właściwie to miło, że
aktorka część mówiła po rosyjsku. Ożesz ty! A ja się tak trudziłam, żeby
zadowolić naszych rosyjskich braci artystów. Jaka ja głupia. No niby byliśmy na Festiwalu, niemniej jednak niesmak pozostał, jak w znanym dowcipie.
Oj, chcę już do domu, kończę podróż na Wschód. Jakoś nie
żal, że było krótko. Oby następna wyprawa była w cieplejsze pod każdym względem
rejony.
Lidia Bogaczówna, która już się nie wybiera na Wschód, no chyba, że do Japonii.
Komentarze
Prześlij komentarz