Telimeny na rowerach
Telimeny
na rowerach
Było nas ośmioro – 7 dziewczyn i jeden chłopak. Zawsze razem po lekcjach w klasie mat-fiz. rudnickiego Liceum. Jeśli ktoś z nas czegoś nie rozumiał pomagaliśmy sobie wzajemnie – innym też. A w ramach rozrywki wsiadaliśmy na rowery i objeżdżaliśmy okolice zwiedzając, czy też piknikując. Tuż za Sanem w Krzeszowie na wzgórzu Rotunda piękny drewniany kościół, trójnawowy, z trzema ołtarzami, tzw. barok polski, rzadko spotykany w przeciwieństwie do włoskiego, jedna z restauracji odbyła się dzięki pomocy ordynata Maurycego Zamoyskiego, którego Ordynacja sięgała aż po San – w życiu bym wtedy nie przypuszczała, że mój syn będzie jego prawnukiem, stąd imię Maurycy.
Kolejne wycieczki np. do Woli Zarczyckiej koło Sarzyny, gdzie jest najdalej w Europie wysunięte na zachód stanowisko azalii pontyjskiej, odkryte przez miejscowego nauczyciela w 1909 roku. Niektórzy mówią, że ziarno musiało się zaplątać w paszy dla koni podczas najazdu Turków, inni, że została posadzona na grobie Chana, a jeszcze inni, że jest pozostałością po epoce przedlodowcowej. Kwitnie w maju, a pachnie w całej okolicy.
- Gdzie Marek?
- Nie ma Panie Profesorze,
mama zwolniła go z ostatnich lekcji, bo musiał pojechać do Niska w pilnej
sprawie.
- Skoro był na
poprzednich lekcjach, a teraz nie, to znaczy, że się boi, a dlaczego? Bo się
nie nauczył, czyli dostaje dwóję z odpowiedzi, dwóję za zeszyt, dwóję za
ćwiczenia i ….(po chwili namysłu) za stosunek do przedmiotu.
I tak to nie będąc na
lekcji bardzo ważnego Przysposobienia Obronnego można było zaliczyć 4 pały. A
ćwiczenia odbywały się na zewnątrz – Pan Prof. wychodził z nami na ogrodzony
teren liceum, gdzie wszędzie rosły ogromne kilkusetletnie lipy. Zbiórka w szeregu,
i nagle padała komenda „Lotnik pod lipę
kryj się!!!!” Rozbiegaliśmy się na oślep szukając pni lip, do których 38 osób
musiało przywrzeć tak, żeby ich ewentualny lotnik z góry nie zauważył. Kto się
nie załapał dostawał dwóję, mimo że i tak już nie żył zastrzelony przez
nadlatującego lotnika. Opcja, że lotnik może po prostu zrzucić na nas bombę nie
była rozpatrywana. Nie rozumieliśmy też, dlaczego mamy przywierać do pni bo i
tak korony starych drzew rozpościerały nad nami parasol, że nawet słońce tam,
się nie przedostawało, ale Ferdynanda nic nie przekonywało.
W pełni więc czujni na
geografię i PO mimo klasy matematyczno-fizycznej prowadziliśmy bujne życie
towarzysko-kulturalne. Chwała Bogu było to jeszcze przed Epoką
Wszechogarniającego Komputera, dlatego mieliśmy czasu a czasu na szukanie i
rozwijanie swoich pasji. Byliśmy więc prekursorami rowerowego ekologicznego
szaleństwa, ale też zapalonymi kinomanami. Nie było chyba filmu na którym byśmy
nie byli – a to dzięki jednej z naszych mam, która pracowała w kinie. A dostać
się wtedy do kina nie było rzeczą prostą, to tak jak na koncert zespołu
Metallica. (Za moich czasów Deep Purple). Tłumy!!! Za wyjątkiem września,
miesiąca kina radzieckiego. Wtedy mieliśmy kino tylko dla siebie, bo jakoś
chętnych nie było – wiadomo, byliśmy przecież cały czas pod zaborem, ale filmy
akurat i aktorstwo mieli genialne, do tej pory im to zostało.
Szaleństwem były
rozgrywki międzyklasowe w piłce siatkowej. Już od miesiąca klasy przygotowywały
show, bo walka była nie tylko na boisku, ale i obok, na najlepszy,
najzabawniejszy doping. Tutaj nawet profesor wiadomy pożyczał nosze i bandaże z
gabinetu PO wpisując się w żarty III B, której był wychowawcą. Na drugi dzień wymęczeni, ochrypnięci,
poobijani zasiedliśmy na francuskim pewni, że klasówka zapowiedziana od dawna
zostanie odwołana przez naszą ulubioną profesor od francuskiego. Zapomnieliśmy,
że była zawsze konsekwentna, co w innych okolicznościach ceniliśmy niezwykle.
- Proszę wyjąć karteczki.
- Ale Pani profesor, nie
jesteśmy przygotowani! Chłopcy grali, a reszta dopingowała, zdobyliśmy drugie
miejsce.
- Przecież do klasówki
nikt nie uczy się ostatniego wieczoru. Proszę karteczki – powiedziała z miłym
uśmiechem Pani profesor cichym spokojnym głosem. Po francusku oczywiście.
Wszyscy grający odłożyli
długopisy i powołując się na dyrektora, który na pewno zrozumie ich sytuację
odmówili napisania klasówki.
-To dostaniecie
dwóję. Wasz wybór. A reszta proszę
karteczki.
Na 38 osób w klasie nikt
się nie wyłamał – długopisy solidarnie odłożyliśmy wszyscy. I tak przesiedzieliśmy z uśmiechami na twarzy
w ciszy całą lekcję uważając całą sytuację za niezwykle zabawną, jako że Pani
prof. też razem z nami w świetnym nastroju. A potem wszyscy dostaliśmy dwóję,
ku naszemu ogromnemu zdumieniu. Ileśmy się musieli potem nagimnastykować, żeby
ją poprawić, bo uwielbialiśmy naszą Francuzkę i nie chcieliśmy ani Jej urazić,
ani mieć złej oceny. I nikt nie miał do
nikogo pretensji – to była czysta gra. A z Panią profesor Krystyną jesteśmy na
„Ty”, co jest dla mnie wielkim zaszczytem – nawet jesteśmy znajomymi na fejsie.
Czytaliśmy książki,
dyskutowaliśmy nie tylko we własnym gronie ale i naszych Rodziców i Dziadków, traktowali
nas po partnersku, wiele się od nich uczyliśmy, bo była moda na naukę, wiedzę i
inteligentne dowcipy. Te spotkania niedzielne przypominały Stowarzyszenie
umarłych Poetów. Nasze liceum miało niezwykle wysoki poziom – prawie wszyscy z
mojej klasy ukończyli studia, a wtedy trzeba było na nie zdać egzaminy. Mamy
lekarzy, prokuratora, lotnika, romanistę, nauczycieli, dyrektorów, a nawet
aktorkę, czyli mnie. Bo wierzono w nas, w
nasz potencjał i kreatywność, z profesorem od matematyki materiał przerobiliśmy
w trzy lata, a w czwartej klasie uczyliśmy się już z podręcznika akademickiego
– dla moich kolegów egzamin na AGH czy Politechnikę był czystą formalnością. I
z tym samym Panem Profesorem jeździliśmy na obozy wędrowne, gdzie wieczorami
graliśmy w karty na „krówki”, o które było trudno. Kiedyś wygrałam cały
kilogram!
Kiedy opowiadam o moim
liceum w Krakowie, to wierzyć nie chcą,
że to nie „Bezgrzeszne lata” Kornela Makuszyńskiego, i mówią, że takie rzeczy
to były tylko przed wojną, w tamtym świecie honoru, solidarności, młodzieńczej
odpowiedzialności. A mnie to się wydarzyło naprawdę! I to tak niedawno, tylko 45
lat temu! Trzeba pamiętać tylko dobre rzeczy! Ale dbając o pamięć nie zatrzymujmy się na przeszłości, budujmy mądrą przyszłość.
Lidia Bogaczówna, która
nawet na PWST zdawała egzamin pisemny i teoretyczny (oprócz praktycznego
oczywiście).
Czytając Pani opowieść o Pani czasach licealnych, sama wróciłam do wspomnień, a jest ich ogrom..... Uważam czas spędzony na licealnej nauce za wspaniały, a profesorów tam uczących, oczywiście z wyjątkami a jakże 😁 za najwspanialszych profesorów uczących nie tylko swojego przedmiotu, ale i szerszego patrzenia na świat, na, życie, jakim na prawde jest...
OdpowiedzUsuńZ jedną Panią profesor bardzo często nadal rozmawiamy o wszystkim, jest moim krytykiem a jednocześnie degustatorem pieczywa, które sama odpiekam, nadal motywuje i wspiera.... To niesamowite i jak dla mnie bardzo ważne...
To Liceum wypuściło spod swoich skrzydeł nieopisaną liczbę ludzi z pasją, spełniających się zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym, ludzi realizujących swoje marzenia.... Tym bardziej żal że zostało zamknięte... Choć nie to jest najgorsze... Powolny upadek tej szkoły ( fizycznie budynek stoi i ma się dobrze) , który my absolwenci tej szkoły mieszkający w Rudniku, widzieliśmy na co dzień był wręcz żenujący.... Przykro było na to patrzeć...
Pozostały wspomnienia, bo kontynuacji nie będzie.....
Tak, bardzo boli upadek naszego liceum, a przykre to, że nigdy samo to się nie dzieje. Byłam dumna, że było to jedno z najlepszych liceów w województwie. Kiedyś na zajęciach z literatury na studiach rozmawiałam z Profesorem o Miłoszu i Gombrowiczu, reszta jak na tureckim kazaniu, przecież w Polsce o nich się nie wspominało, a u nas Pani Kumik po cichu przy zamkniętych drzwiach dała nam tę wiedzę. Profesor spytał zdumiony z jakiego ja liceum, zażartowałam, że z liceum numer jeden, mając na myśli oczywiście, że jedyne i pierwsze w rankingu. Profesor odpowiedzial - no proszę, od razu widać, że Nowodworek! 500 lat tradycji. Ja na to że śmiechem, że Rudnik nad Sanem. Zdumiony powiedział - muszę się zainteresiwac, już któryś raz słyszę o tym liceum, a wykładał też na UJ. Ciekawe, kto namówił rodziców do liceum w Nisku i dlaczego. Ech, patrioci lokalni, zniszczyć taki potencjał intelektualny, Ale to nie są teraz wartości w modzie.
OdpowiedzUsuń