Paryż, cud nie miasto !

 


Bo Paryż często mody odmianą się chlubi
A co Francuz wymyśli, to Polak polubi 

Adam Mickiewicz, PAN TADEUSZ

 


24.10.2018 środa 20.00

Jak tak dalej pójdzie, to zapiszę wiele annałów. Tak, tak, teraz Paryż! Co ja z tego Paryża zobaczę, to nie wiem, bo jak patrzę na harmonogram prób, to praca, praca, praca. Żeby nie skończyło się, jak wygrana przeze mnie wycieczka w Radiu RMF Classic Paryż w 4 dni. Ale to osobna historia. Jutro rano samolot, na lotnisku muszę być przed 6-ą, a drżę, żeby lot się odbył, bo strajki. Rozlatałam się, jak jakaś „latawica”, jak mawiała Babcia, czyli „kobieta szukająca rozrywki poza domem”, czyli kobieta rozwiązła. A kto wie? Może 3 stycznia do Chile z „Czarnymi papugami”, jak się znajdą pieniądze na przelot – bagatela! 100 tysięcy! Bóg mi dał – za wstawiennictwem Taty oczywiście – tak wiele pracy, super, ale trochę już jestem zmęczona, to akurat pisze po cichu, żeby nie usłyszał, bo jeszcze się przejmie i odwoła.

25.10. czwartek 8.15

Festiwal chmur, które tworzą alternatywny świat w tej niezmierzonej przestrzeni blisko słońca, które sobie tu po prostu świeci bez przeszkód. Chmury jak kameleony – udają chmury, wulkany, doliny, rzeki a nawet hen w oddali tworzą ogromne fabryki, drapacze chmur – tylko, co mają drapać, jak nad nimi już ani jednej chmurki, bo wszystkie zaangażowane w zabawę. Cała paleta błękitów i bieli. Olga Szwajgier, Marcel Wiercichowski i Lena Kowalska – tak sobie lecimy. Tak, to jeden z nielicznych plusów tego zawodu, że ma się występy gościnne nie tylko w Oświęcimiu czy Wieliczce.

26.10. Piątek

Już po próbach i po pierwszym spektaklu. Już, już, wiem, nadrabiam pisanie.



 Paryż!!!! Mieszkam w Instytucie Polskim – niegdyś piękny budynek, teraz martwy, pusty, opuszczony. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie ma na niego pieniędzy. Ciekawe, bo na siebie mają. Podobno jest na sprzedaż. Serce się kroi. Tyle polskiej historii Kultury. Miejsce genialne, Sekwana, Wieża Eiffla, niedaleko Mostu Alexandra II. Zieje chłodem, jak dementor wysysa ze mnie energię. Pokój w odległym skrzydle, o standardzie mieleckiego z lat 60-tych. Nikt nie grzeje, nikt nie pilnuje, idę przez puste salony ze stiukami, piękne klatki schodowe, lustra, które odbijają snującego się Ducha Narodu za moimi plecami. Wydaje mi się, że słyszę wieczne rozmowy Wielkich Polaków, którzy wiecznie boleją na Polską ręce załamując, bo i jest nad czym, a z małego niebieskiego saloniku słychać Pożegnanie Ojczyzny Ogińskiego grane na małym fortepianie. 

27. 10. Sobota. Rano śniadanie w narożnej kawiarni, słońce grzeje, choć zimno, widok na Madame Eiffel i niezbyt piękną cerkiew, przypominającą bunkier wojenny przykryty paroma srebrnymi kopułami.



 Na śniadanie omlet, bo croissanty się skończyły ???!!!!! W Paryżu??? Kawa i miłe rozmowy z Marcinem Wyrostkiem i jego muzykami. Ależ oni grają energetycznie.

Zresztą ekipa świetna, bo i Michał Urbaniak, Andy Ninvalle, Assai Samba– wspaniały tancerz. Niestety, miejsce, w którym gramy, Studio EP7 jest normalną knajpą z dyskoteką i polską menadżerką. Dawno nie widziałam tak okropnego przykładu typowej Polki za granicą. Traktowała nas gówniara gorzej niż uchodźców, przeszkadzaliśmy jej na każdym kroku, niczego nie można było przestawić, z niczego korzystać, nawet nie odwołała dyskoteki na Halloween – musieliśmy zmienić cały spektakl, żeby z Widzami po pół godzinie przenieść się na piętro, bo ona nie po to sprzedawała bilety, żeby teraz miała stracić na tańcach i drinkach. Na próbę przyniosła nam na przywitanie dzbanek z wodą mówiąc, że to z kranu, bo ta akurat w Paryżu jest wszędzie za darmo. Taki przejaw kultury. Nie chcę nawet o tym pisać, typowa obecna przedstawicielka naszego Narodu za granicą. Po prostu słoma i chamstwo, dno i wodorosty. A przecież tę lokalizację wymyśliła i poleciła nam jej koleżanka z Instytutu Polskiego, kolejna mądra pracownica naszej administracji rządowej, a przecież to nie ich łaska, za tę lokalizację trzeba było zapłacić! Nie mieliśmy garderoby, bo tam przebierają się kucharze, został nam malutki zakręt schodów, cały oszklony, tak, że ludzie przechodzący obok budynku spokojnie mogli obejrzeć przy okazji naszą bieliznę. A to Polska właśnie. Wracamy do kompetencji urzędników z lat PGR-u. Zapomnieć, zapomnieć. Może kiedyś będę to opowiadała z dystansem, na razie nie, bo „francja elegancja” tych ludzi nie dotyczy.



 Ale spektakl świetny. Tylko my wiedzieliśmy, ile nas nerwów to kosztowało. Po spektaklu podszedł do mnie Pan podziękować za wspaniałe przeżycie, za parę spektakli w Krakowie, za "Szyca" Hanocha Levina i za to, że chociaż jego mama umiera, to dzięki nam zapomniał na chwilę o śmierci. Bardzo mnie to poruszyło, Sztuka ma sens. Kto by się spodziewał, że świat taki mały.

Po śniadaniu cudowny spacer z Kasią Sochą, Patrycją i Krysią G. na wystawę Jeana Miro – niestety, nie ma biletów, trzeba poczekać do jutra, pierwsze wolne o 18-ej.



 No to dalej spacerkiem przez Champs - Elysees do Luwru, pod piramidę, do Notre Dame, tu dołączył do nas Andy. Zdumiałam się widząc w bocznej kaplicy piękną kopię naszej Czarnej Madonny. Ta przestrzeń zatyka! Rozety, maswerki, gra świateł. Chciałabym ją kiedyś zobaczyć pustą, ale to raczej niemożliwe. Przecież ja też dla kogoś obok jestem niepotrzebnym tłumem. Na rogu obok typowa francuska czerwono – złoto – lustrzana kawiarnia z naleśnikami z karmelem i lodami. Ech, żeby tak można było żyć w Paryżu mając pieniądze, chociaż parę miesięcy, żeby oswoić to wspaniałe miasto, poznać jego zakamarki i tajemnice. Kto wie?  W życiu tyle rzeczy niemożliwych gubi swoje „nie” stając się możliwymi? Przecież jak byłam tu z synem na wygranej wycieczce 4-dniowej, to się nie spodziewałam, że jeszcze tu zawitam. Tym razem udało mi się dotrzeć do Domu św. Kazimierza gdzie żył i umarł Norwid. Dawniej peryferie Paryża, teraz tuż obok tego naszego nieszczęsnego klubu. Prowadzą to Szarytki. Weszłyśmy tam żeby się przywitać i zaprosić ”sąsiadów” na naszą Erę Schaeffera, bo studenci wynajmują tu mieszkanka. Siostry przemiłe, pokazały nam kaplicę, w której wiszą dwa obrazy namalowane prze Norwida, (nie wiedziałam, że malował)  i na pierwszym piętrze okno jego mieszkania, w którym zmarł.


Wielki, wspaniały Norwid – 

Co znaczyłaby ludzkość, gdyby ją kto zmierzył,  

Jak ona jest i w taką, jak jest ona, wierzył?

Co ona by znaczyła, widziana tak szczerze,
Jak ją znam i oglądam, nie zaś, jak w nią wierzę?

28. 10, niedziela, godzina 9.00

Zimno, jak w zimie, ale dnia w Paryżu nie zmarnuję. Poszłam z Patrycją na poszukiwanie ładowarki do laptopa, bo się zepsuła. Większość sklepów otwartych mimo niedzieli. Szłyśmy bocznymi ulicami, żeby upolować przez przypadek ciekawe miejsca. O! Jest! Teatr de Rouge-point. To tu pracował Jean Louis Barrault ze swoją Madleine.



 Weszłyśmy do środka, portier zrozumiał moją potrzebę obejrzenia tak wspaniałego miejsca i pozwolił. Piękna przestrzeń ze wspaniałym sklepieniem drewnianym, jak ze Średniowiecza, albo Teatru Szekspirowskiego. To miejsce promuje młodą awangardową sztukę.




Wyszłyśmy piszcząc z radości prosto na Chaps Elysee. Po Łuk Triumfalny morze głów z całego świta. No to kawa i ciastko, francuskie oczywiście, palmier oblany gorzką czekoladą, rozkosz!!! Brasserie wiekowa, ponad 100 lat. Paryski poranek zawsze kojarzy mi się z kawą przy stoliku na zewnątrz, pod markizami, a w zasięgu wzroku Wieża.

 Wiem, wiem, naprawdę, życie tak nie wygląda, to tylko moment na osi czasu. Wsiadłyśmy do metra żeby dojechać na Pigalle, bo tam czeka na nas Agnieszka Grzybowska z częścią ekipy. Trzeba się pożegnać i chociaż na chwilę wpaść na Montmartre. Tu zupełnie inna zabudowa, wąskie, kręte uliczki pnące się w górę i opadające w dół. Przecież „mont” to wzgórze.  Podobno tu stracił głowę św. Dionizy – Saint Denis, i jeszcze szedł z odciętą głową, a kiedy spadła w tym miejscu wybudowano kościół. Tak mówi legenda, było z nim jeszcze dwóch, dlatego Wzgórze Męczeństwa, wcześniej Merkurego. Jak zwykle nie wiadomo, gdzie prawda, ale prawdą na pewno jest, że to Ignacy Loyola założył Jezuitów i to u nich mieszkali i tworzyli najwięksi malarze skupieni przy kamienicy Le Bateau - Lavoir, między innymi Picasso, teraz to oczywiście muzeum.



Tuż obok dom Dalidy – pamiętam, jak przyjechała do Polski na występy – toż to była sensacja! Lucjan Kydryński nazwał ją Kleopatrą piosenki. Ech, jej słynne Parole, parole…z Alainem Delonem.

Teraz pod dwa zachowane wiatraki, jeden przy ulubionej restauracji Dalidy. Skąd wiatraki? Bo na wzgórzu za Paryżem nieźle wiało, i wieje nadal. Oczywiście Moulin Rouge, który od dawna wieje czym innym – urokliwe miejsce.



A trochę w górę restauracja Pod Dwoma Wiatrakami gdzie kręcono „Amelię”, to stąd wysyłała pocztówki z krasnalem. W środku oczywiście i Amelia i krasnoludki. 



 Nieco wyżej mały teatr, gdzie wystawiono sztukę o dwóch polskich lekarzach, którzy w małym niemieckim miasteczku wymyślili epidemię, żeby potem bohatersko uratować wszystkich mieszkańców. Sztuka oparta na faktach. Co prawda wieje, ale trzeba jeszcze zobaczyć piękną rzeźbę mężczyzny który wyłania się wychodząc z muru na malutkim skwerku. Sami byśmy nigdy nie wpadli na te magiczne miejsca, gdyby nie Agnieszka, która mieszka tu już 8 lat, jest aktorką i gra z nami w Erze, i mimo, że w ciąży, to biegała z nami dzieląc się tajemnicami Paryża.

A jaka zupa cebulowa! Trzeba też wspomnieć o kelnerze paryskim skacowanym, ziejącym, złym, ze …swoistym poczuciem humoru – tak to nazwijmy, nawet lekko bezczelnym, a jednak z wdziękiem i nonszalancją Francuza. Podobny kelner obsługiwał nas wczoraj przy Katedrze, a nawet śpiewał z nami Ave Maria, i nikt się nie dziwił, żadnych kompleksów narodowych.



 Na Placu Pigalle pachnie pieczonymi kasztanami, bo przecież Zuzanna jada je tylko jesienią. I znowu metro z przesiadką – to wspaniały wynalazek – o 18-ej mamy przecież wejście do Grand Palais na Jeana Miro. Potężna ekspozycja – rysunki, malarstwo, rzeźba, ceramika. Mnie zdecydowanie spodobały się początkowe prace, kiedy był jeszcze detalistą. Późniejsze przypominają grafiki Schaeffera, który miał to nieszczęście tworzyć w Polsce. Zachwyt nad prościutkim obrazem „Szaleństwo króla”.




Dwie godziny sztuki żywej, emanującej energią, mamy szczęście, że się udało. Niestety zabrakło czasu na Kobro i Strzemińskiego w Centre Pompidou, na Rodina i wiele innych wspaniałości. Dlatego trzeba życzyć 100 lat, żeby mieć czas na Paryż.

To miasto wciąga, można się nim zarazić. Cieszę się, że mi się przydarza dzięki naszej wspaniałej producentce przyjaciółce Krysi  – niech nam żyje długo i działa dalej. 

29.10. poniedziałek

Raniutko na lotnisko de Gaula Uberem, godzina drogi, bo o tej porze Paryż zakorkowany mimo ulic szerokich jak pasy startowe. A żeby nikt nie był nabierany na pieniądze, to taxi na lotnisko obojętnie jakiej firmy zawsze kosztuje 50 Euro. Samolot nie wiedzieć czemu opóźniony 45 minut, ale spokojnie, zdążę na pociąg do Krakowa o 17-ej. Ja tu jeszcze wrócę, jak Pan Bóg pozwoli.

Lidia Bogaczówna, jak krasnal z Amelii

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

Kapitan Żeglugi Wielkiej Jan Bogacz