Tragedia Romantyczna 6 lipca 1981
Tragedia Romantyczna dalej trwa
Rok 1980, w Polsce zaczynały się strajki, sesja w PWST w Krakowie zaliczona, skończyłam II rok, a teraz to, na co studenci Wydziału Aktorskiego tamtych lat czekali z utęsknieniem - obóz konny na zaliczenie w Borkowie, w województwie kieleckim. Dwa lata wcześniej powstał Wydział Radia i Telewizji na Uniwersytecie Śląskim. Maciej Wojtyszko, opiekun II roku tamtejszej Reżyserii wpadł na pomysł połączenia studentów Aktorstwa i Reżyserii na tymże obozie we wspólnej pracy, a właściwe jeszcze we wspólnej nauce. Do południa nauka jazdy konnej, stajnia, teren, a po południu praca nad scenami ze „Szklanej menażerii”. Pod koniec obozu przyjechał wóz transmisyjny z TV Katowice, żeby najlepsze sceny nagrać profesjonalnie techniką telewizyjną pod czujnym i profesjonalnym okiem profesora Macieja . Przyszli reżyserzy mieli prawo wyboru – ja trafiłam do Mirka Kina. Pracowało się nam świetnie, rozumieliśmy się bardzo szybko, praca była zabawą wakacyjną. Nie przypuszczałam, że ta znajomość będzie miała tak ważną dla mnie i historii kontynuację.
Nastał
rok 1981, parę miesięcy Solidarności rozbudziło apetyt na Wolność, w Sztuce
też, a może zwłaszcza, bo przez lata była gnębiona cenzurą. Mało kto wiedział,
że na Śląsku przez lata obowiązywał zakaz grania tragedii romantycznych ze
względu na treści wolnościowe, czy antyrosyjskie, a te rozbudzały ogromne
emocje. Władze nie chciały drugich „Dziadów” z 1968 roku.
I
nagle Andrzej Sadowski, mój kolega z grupy zaproponował mi u Mirka Kina wspólną
przygodę z Mickiewiczem i Słowackim na Śląsku, w znienawidzonym Spodku na 12
tys. widzów, gdzie odbywały się zjazdy, wiece i akademie socjalistyczne –
Gierek, Cyrankiewicz, Fidel Castro, Leonid Breżniew, mecz hokejowy między
Polską z ZSRR w 1967 roku, aktyw partyjny rozwijał skrzydła. Tak, właśnie w Spodku
i na Śląsku, żeby odczarować tę przestrzeń i przywrócić wielką Literaturę po niegodnych
latach.
Drugim
szaleńcem był Adam Gessler. No i oczywiście Andrzej Sadowski jako II reżyser –
lat 23. Pod osąd Widzów spragnionych Sztuki Myślenia poszły „Dziady” i „Kordian”.
Chłopcy – bo przecież nie panowie, jeden miał 26 lat, drugi 27 – podjęli się
rzeczy nieprawdopodobnej – co nie znaczy niemożliwej. Najpierw zdobyć
pieniądze, potem największych Artystów namówić na tę przygodę artystyczno –
polityczną, która jednoznacznie wskazywała, kto jest po której stronie. Chyba
jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z ogromu problemów, ale – od czego
Romantyzm!!!
„Cyrkla, wagi i miary
Do
martwych użyj brył;
Mierz
siły na zamiary,
Nie zamiar podług sił”. /Pieśń Filaretów/
Pojechali
do Samego Lecha Wałęsy!!!!! Wtedy dostać się do Niego to nie lada wyczyn. Dał
się przekonać do tego gigantycznego artystycznego przedsięwzięcia. Czuł, że
Sztuka ma wielką moc, że Robotnicy z Artystami mogą stworzyć Siłę. To była
prawdziwa solidarność. Tęsknię za tamtym myśleniem i kulturą, w której nie było
disco polo, co najwyżej folklor prawdziwie ludowy, czyli też sztuka, bo to
twórczość powstała z tęsknoty za Pięknem, które trochę podnosiło na wyżyny
codzienne trudne życie.
Ja
tam nawet bym statystowała, żeby tylko otrzeć się o Prawdziwie Wielkich
Aktorów. Specjalnie nie używam określenia Gwiazdy, bo to umniejsza ich
osiągnięcia i talenty. Dawniej każda aktorka marzyła o tym, żeby zostać
Gwiazdą, dzisiaj każda gwiazda marzy o tym, żeby zostać aktorką. Ale revenons à
nos moutons.
Proszę??? Co? Ja??? Mam grać Szatana w „Dziadach”??? Konrada gra Daniel Olbrychski? Księdza Piotra Stanisław Niwiński? Laurę Kalina Jędrusik? Matko Boska!!!!!! W obsadzie Justyna Kreczmarowa, Jerzy Nowak, Józef Nalberczak, Franciszek Trzeciak, Witold Pyrkosz, Bogusz Bilewski, Krzysztof Chamiec, no już lepiej się nie da. Prolog mówi Jan Świderski, muzyka Czesław Niemen. Czy ja dam radę??? Żeby się tylko nie ośmieszyć i nie zepsuć roboty czołówce Polskiego Teatru.
Pierwsza próba w Warszawie, wszyscy z obsady są, serce mi wali, w najśmielszych marzeniach nigdy o takim spotkaniu nie fantazjowałam. Umówiliśmy się wszyscy za jakiś czas w Katowicach, za wyjątkiem mnie, bo ja próby z młodymi tancerzami Teatru Wielkiego, którzy potem wygrali jakieś konkursy międzynarodowe i zrobili karierę we Francji, i z demonicznym choreografem Wojtkiem Misiuro. Czyli jeszcze muszę zagrać, że jestem gumą cyrkową – niosą mnie na wyprostowanych rękach jak na marach, podrzucają, ja się wiję, wyślizguję, nie mam kości, wszak jestem duchem. Mirek reżyser wymyślił, że szatan nie tylko kusi Konrada władzą i intelektem, ale też swoją seksualnością.
Wreszcie próby w Katowicach. Spodek!!!!! Gigantomania!!!!! Gubiliśmy się codziennie nie trafiając do swoich garderób, to jak rzymskie Koloseum, tylko wystawione na chwałę tych komunistycznych idiotów. Sieć korytarzy, biegiem na scenę – nie, na arenę, a tam na środku kilometr dalej ogromny podest, schody jak do gilotyny i wreszcie platforma sceny. Kalina Jędrusik, niskiego wzrostu – o czym wcześniej nie wiedziałam, a tu z NIĄ w garderobie – na ogromnych koturnach – na oko 30 cm - skrytych pod szatą do ziemi powoli podprowadzana przez asystenta pod schody, potem mozolna droga w górę i scena statyczna przy barierce. Inaczej groziło połamaniem nóg. W garderobie miała specjalny mały stołeczek pod nogi. Przepięknie klęła w obecności wspaniałego krzyża zwisającego z szyi wprost pomiędzy wybujały biust.
-
Kalinko, ciii, mamy tu dziecko – niby, że mnie. A Kalinka na to:
-
Przepraszam, ale idę dzisiaj do spowiedzi, dlatego wcześniej muszę się wykląć.
Czasami klepała mnie po pupie mówiąc z żalem – „Mój Boże, kiedyś też byłam tak
chuda.”
A
władza komunistyczna nie dawała za wygraną, w jednym miejscu tylu
znienawidzonych dysydentów? Nie
odpuszczą sobie przyjemności gnębienia i wojny podjazdowej z nadzieją na
zwycięstwo. Niedoczekanie ich. Wszyscy mamy specjalne przepustki do wejścia,
kordon – tak, kordon milicji naokoło, kilkudziesięciu o twarzach nie skażonych
myślą sprawdzają przepustki ze szczegółami, dlatego jesteśmy grubo przed 10-ą.
Na drugi dzień nie wejdziemy, przepustki nie ważne. Jak to nie ważne, wczoraj
były ważne - a dzisiaj już nie, z
satysfakcją oznajmia półgłówek. Telefony – przecież nie komórkowe, po całej
Polsce, do Solidarności, do Gdańska, stamtąd do cholernych władz, które
wystawiają nowe przepustki, ale dwie godziny urwali i nerwy zszargali. Następny
dzień – nie ma sprzętu nagłaśniającego, magnetofonów, w nocy wywieźli. Walka,
skąd wziąć nowy, kraj w ruinie, naprawdę. Podziwialiśmy siłę przebicia tych
wszystkich anonimowych młodych zapaleńców, którzy z każdej pułapki mądrze
wychodzili.
Z dnia na dzień mamy świadomość uczestnictwa w czymś przełomowym, coraz więcej ludzi przychodzi dowiedzieć się, co to jest, wszyscy czekają w napięciu na premierę, bojąc się, czy do niej w ogóle dopuszczą. Dla mnie to też doświadczenie nie z tej ziemi, wić się codziennie parę godzin po Danielu Olbrychskim, oplątywać, osaczać walcząc ze świadomością, że robię to Kmicicowi i Azji. Trochę z potrzeby technicznej, bo mikroportów jeszcze nie wynaleziono, musiałam drzeć się do mikrofonu Pana Daniela zawieszonego na jego szyi. Byliśmy zespoleni akustycznie.
Ekipa
„Kordiana” spotyka się z nami od czasu do czasu, są po drugiej stronie tego
molocha, nie przeszkadzamy sobie nawzajem, bo tu parę sztuk by się zmieściło
jednocześnie. Czasami tylko kordianowcy pod lekkim gazem, w przerwie na obiad.
Ciekawe skąd mają alkohol, przecież dopiero od 13-ej, a i to trzeba wystać, ale
pary z gęby nie puszczają, za wyjątkiem oparów. Zagadka wyjaśnia się w dzień
premiery:
-
No dobra, teraz Wam powiemy, bo też byście się rzucili.
Kordian, czyli Krzysztof Chamiec z carem Wirgiliuszem Gryniem, ma scenę u znienawidzonego cara w loży gierkowskiej, dla Śląska to wielki znak, tu siedziała cała wierchuszka komunizmu na wszystkich akademiach socjalistycznych. Tu wszystko znaczy. Koledzy na próbę w tamtej części szli chyba pół godziny, nikt z nas tam się nie zapuszczał. Okazało się, że komuna padła – niestety, na chwilę, ale myśmy o tym jeszcze nie wiedzieli – a kelnera, który musiał częstować drogimi alkoholami wszystkich gości, którzy się tu pojawiali, nikt nie odwołał. On sam się też nie wychylał, i tak od półtora roku przychodził do pracy, ktoś mu przecież pensję wypłacał, alkohole z najwyższej półki się kurzyły, to nawet chyba się ucieszył, że wreszcie może polać. A że nie tym, co kiedyś? Praca, to praca. Na każdym kroku paradoksy.
Wreszcie
premiera!!!! Wydarzenie na całą Polskę, Takiej uroczystości z takimi Gośćmi jeszcze ten Spodek nie widział. Ja bliska
zawału. Przerażona, że ze strachu zapomnę tekstu, przecież to właściwie moja
premiera życiowa teatralna – pierwszą była w Teatrze STU „Szalona lokomotywa”,
ale tam tylko śpiewałam i tańczyłam.
-
Dziecko, nie denerwuj się, dajesz radę, a poza tym, gdybyś nawet zapomniała
tekstu, to jesteś z takimi profesjonalistami na scenie, że cię wyratują. To w imię Boże i na scenę. Kroczą ze mną przez
ocean betonu, jak z deską wyprężoną, wnoszą po schodach, spływam na Konrada,
kuszę, wchodzi ksiądz Piotr:
-W imię Ojca
i Syna i Ducha Świętego.
Duch,
czyli ja - Ale stój, stój,
mój
księże, stój, już
dosyć tego; Tylko, księżuniu, nie męcz na próżno: — czyś szatan, Żeby tak
męczyć!
Teraz
powinna paść kwestia Księdza Piotra - Ktoś ty?.....cisza. Patrzę przerażona na
Księdza, on na mnie z bardzo zdziwionym wzrokiem, zachęcając mnie do jakiejś
odpowiedzi, a nawet popędza wzrokiem karcąc. Boże, przecież on mi nie zadał
pytania!!!! Wydaje mi się, ze mijają godziny. Ja w panice wreszcie sama sobie zadaję pytanie „ktom ja?” –
co ja mówię, co ja mówię?!
-
Lukrecy, Lewiatan - odpowiedziałam sobie. Uffff. Wybrnęłam. Widzę że Pan Daniel rozbawiony.
Jakoś
poszło, zawału nie dostałam, skończyłam. Jeszcze mi została dama na balu i po
tremie. Idę w poczuciu sukcesu do garderoby przebrać się, mokra z napięcia i
dumna z siebie, że nie tylko dałam radę, ale i wyratowałam Doświadczonego
Aktora. Po drodze spotykam Pana Stanisława, idzie do mnie. Nawet mi głupio, bo
jak to, żeby taki aktor teraz dziękował gówniarze, studentce. Podchodzi z
uśmiechem, kładzie mi rękę na ramieniu i mówi trochę protekcjonalnie:
-
No co? Zapomniało się tekstu, co? No cóż, debiut.
Szczęka
mi opadła, proszę? JA??? Ja zapomniałam??? – ale oczywiście do głowy mi nie
przyszło, żeby to wyrazić na głos. Zostałam niema z otwartymi ustami!!!!
Pokora, pokora.
Akt
III, scena w więzieniu. Zaczyna się cichutkim nieśmiałym śpiewem:
Pieśń ma była już w
grobie, już chłodna;
Krew poczuła: z pod ziemi wygląda
I jak upiór powstaje krwi głodna
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.
Tak! zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem — i choćby mimo Boga!
Najpierw cisza, potem
delikatny szmer, potem pojedynczy widzowie wstają.
I pieśń mówi: ja pójdę wieczorem,
Naprzód braci rodaków gryźć muszę;
Komu tylko zapuszczę kły w duszę,
Ten jak ja musi zostać upiorem.
Tak! zemsta i t. d.
Wstaje coraz więcej,
zaczynają nucić.
Potem pójdziem, krew wroga wypijem!
Ciało jego rozrąbiem toporem,
Ręсе, nogi gwoździami przybijem,
Ву nie powstał i nie był upiorem.
Tak! zemsta i t. d.
Stoją wszyscy i śpiewają
coraz głośniej, coraz mocniej.
Z duszą jego do piekła iść musim,
Wszyscy razem na duszy usiędziem,
Póki z njej nieśmiertelność wydusim,
Póki ona czuć będzie, gryźć będziem.
Zemsta,
zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem i choćby mimo Boga !!!! Wydaje się, że
skruszy ten beton, żeby przebić się przez pułap i obalić mury, dotrzeć do
samego Boga za tyle lat poniżenia, głupoty, chamstwa, ze stracone pokolenia, za
ofiary, wszyscy śpiewają i przestać nie mogą, kilkanaście tysięcy, aktorzy
stoją w zadziwieniu, jak zatrzymać ten żywioł. Do dziś w środku noszę energię
tych kilkunastu minut. Teraz wiem, dlaczego władza bała się Mickiewicza. Aż mnie
bierze ochota, żeby to powtórzyć. Potem przez kilka wieczorów to samo. Każdy
chce to przeżyć. W październiku mamy to powtórzyć w innych miastach Polski. O
naiwności nasza!!!! A stan wojenny już się szykował. Skończyło się tylko na
tych w Spodku.
Po premierze obiad w
hotelu, Gospodarzem Daniel. Przyszło do płacenia rachunku, jako najmłodsza
zostałam wysłana po kelnera i rachunek. Idzie za chwilę blady niosąc na tacy
świstek papieru, a na nim kwotę niewyobrażalną, pewien, że nikt takiej sumy nie
zapłaci, to było 72 tysiące!!!!! Oczywiście na inne pieniądze, ja miałam wtedy
stypendium na miesiąc 3 tysiące. Całość zapłacił Olbrychski, to było jego
honorarium za gigantyczną pracę. Powiedział, że nie robił tego dla pieniędzy.
Widać, że sprawiło mu to ogromną satysfakcję. Gdzie te czasy i tacy ludzie?
Rozjechaliśmy się na wakacje. Stan wojenny. Mirek Kin wyjechał z Polski, musiał, jako działacz nie był tu mile widziany. 20 lat emigracji. Jakoś przez lata zajęłam się życiem i umknęło mi, że wrócił do Polski w 2003 roku. Kiedy chciałam wreszcie skonfrontować nas w dorosłym życiu, okazało się, że nie zdążyłam. Mirek zmarł w 2017 roku. Jak mogłam! Nie powiedziałam mu, jak bardzo był dla mnie ważny. Przez kilkanaście lat mieszkał i tworzył w USA, w tym w Nowym Yorku, studiował w Center for Media Arts w Nowym Yorku. Stał się wspaniałym malarzem. Przed reżyserią w Katowicach Magister Psychologii Klinicznej UW Warszawa 1979. Zaszył się w Białogardzie. Mirek o sobie:
„W Białogardzie, małym miasteczku w woj. zachodniopomorskim od kilku lat prowadzę swoją Galerię autorską malarstwa olejnego A-TAK, a przy niej szkółkę malarską dla dzieci. Niektórzy krytycy zaliczają moje malarstwo do Kolorystów, inni do Ekspresjonizmu Abstrakcyjnego, a ja sam szukam w każdym obrazie stanu ukrytego w głębi moich przeżyć. Maluję często przy bardzo skąpym świetle, niejednokrotnie tylko jednej świeczki, a korekcje kolorystyczne przeprowadzam rano następnego dnia przy świetle dziennym. Praca jaka odbywam na płótnie jest walką Światła z Mrokiem. Światło musi zwyciężyć - jeśli tak nie jest zamazuję obraz i podejmuję walkę od nowa.”
W poszukiwaniu Mirka
trafiłam w Internecie na Wiesława Kubasika z Białogardu, prowadził Klub
Artystyczny Piwnicę pod Papugami, niestety nie przerwali pandemii. W Białogardzie
i pomnik Niemena, i na cmentarzu grób Jego rodziców – nie wiedziałam. We wpisie
sprzed paru lat poszukiwał kogoś, kto cokolwiek by wiedziała o Tragedii
Romantycznej, Wiesław ostatnie trzy lata w przyjaźni z Mirkiem. ( Wiesławie, dziękuję za zdjęcia) Niech żyje FB,
natychmiast się zdzwoniliśmy. Mirek do końca był sam, w ciągłym oczekiwaniu na
kobietę życia, z którą projektował podróże po świecie. Czekał na nią samotny przy stoliku, nigdy się nie zjawiła. Mieszkał
w fatalnych warunkach w swojej pracowni i tam zmarł, miał dopiero 64 lata. Teraz
jego obrazy z cenie, jak każdy wielki
nie dożył, borykając się z codziennością.
Dlaczego nie zdążyłam? Przynajmniej w ten sposób chcę Go przywołać i
podziękować za tamten cudowny czas. Grzech zaniedbania boli, ciągle myślimy, że
mamy czas. A skąd wiemy, że on jutro też będzie? Nigdy więcej nie popełnię tego
grzechu. A ten tekst to moje małe zadośćuczynienie.
Lidia Bogaczówna, która na zawsze pozostanie z grzechem zaniedbania
Komentarze
Prześlij komentarz