Bolesna Białoruś
Białoruś
22 maja 2009
Jadę z Gimnazjum nr.1 na Białoruś i Litwę.
Piszę to oczywiście w autokarze,
na gorąco, bo potem się niczego nie pamięta. Właśnie mijamy Żółtki, Choroszcz,
Porosły, Horodniczankę – nazwy coraz bardziej egzotyczne. Widać, powoli
zbliżamy się do granicy białoruskiej. Z tą wizą było więcej zachodu (chyba
bardziej pasowało by „wschodu”) niż z amerykańską. A wzdłuż drogi lasy, lasy,
lasy, i bez od czasu do czasu, który już dawno w Krakowie przekwitł.
17.50. Stoimy już ponad godzinę
na granicy. Polska ogrodzona wysokim metalowym płotem. Wypełnianie papierów,
zabieranie paszportów. Młoda celniczka wściekła, że nie urodziła się o
18.30. Stoimy dalej. Właściwie
nie wiadomo dlaczego, bo jesteśmy tu jedynym autobusem. W międzyczasie
podjechał busik z nową zmianą celników. Może poprzednia zmiana już nic nie
robiła, bo czekała na następną? Młodzież kompletnie zdezorientowana tym
absurdem i zniecierpliwiona, zaczęła dowcipkować.
- Przestańcie, z nimi nie ma
żartów. Oni nie mają poczucia humoru.
Wszyscy przycichli, nawet
największe błazny klasowe. Tu nastąpiła żywa lekcja socjalizmu i zamordyzmu. W
szkolnej bezpiecznej ławce takich rzeczy się nie zrozumie.
Puścili nas o 19-ej, czyli 20-ej
tutejszego czasu.
Do Grodna
23 maja 2009
Śniadanie. Hm…no cóż. Większość
młodych odmówiła, mimo głodu. Widać jeszcze nie dość głodni.
Przewodnik - Pan Stanisław -
starszy pan z wąsikiem i „ł” przedniojęzykowym. Uroczy, z laseczką, kopalnia
wiedzy, ale jakiś smutny w środku, bez ognia wewnętrznego, wiem, brakowało mi
słowa - „pogodzony”.
Zaczęliśmy zwiedzanie. Na
Białorusi jest 6 obwodów, tak, jak u nas województw. Grodno – 320 tys.
mieszkańców w tym 30 % to Polacy. Tu na Zamku zmarł na gruźlicę Święty królewicz
Kazimierz Jagiellończyk i Stefan Batory. Sejm w 1673 uchwalił, że co trzeci sejm
walny Rzeczypospolitej od 1678 będzie odbywał się w Grodnie (poza sejmem
konwokacyjnym, elekcyjnym i koronacyjnym) – były to tzw. sejmy grodzieńskie.
Miasto tym samym zyskało nieoficjalnie status trzeciej stolicy
Rzeczypospolitej. Tu odbył się na Dolnym Zamku, niesławny sejm grodzieński, który zatwierdził II rozbiór
Polski. 30 września 1794 do Grodna przybył Tadeusz
Kościuszko na czele wojsk powstańczych.
Biegaliśmy za Panem Stanisławem z
otwartymi ustami, ja dodatkowo spisując wszystko hasłami, bo nie mogłam
nadążyć. Wszędzie ślady polskości – tu teraz po prawej stronie park, przedtem
nazywał się Gnojnica, należał do matki Elizy Orzeszkowej, pani Widackiej, potem
należał do rodziny generała Rómmla, dlatego mówią na to Rómmlówka. Mogłabym go
słuchać godzinami, jego cudowny język, który przypominał mi dziadka Skalskiego:
„Jeżeli bym tak powiedziałem, to skłamałem by”. Kto dzisiaj tak mówi!
Dotarliśmy na cmentarz polskich
obrońców Grodna z 1920 roku z jedynym na Białorusi krzyżem katyńskim, mały
kawałek trawy z drzewami, obok paskudnego odrapanego rozsypującego się bloku
mieszkalnego. A po drugiej stronie cmentarz pobernardyński z grobem Elizy
Orzeszkowej – Nahorskiej. Leży tutaj ze swoim drugim mężem Stanisławem
Nahorskim, na rozwód z pierwszym – Panem Orzeszko wydała majątek. Wyszła za
niego mając 16 i pół roku z nakazu matki, której grób i 7-letniego brata jest
obok.
Nasz cudowny przewodnik okazał
się Panem Poczobutem – Odlanickim,
wiceprezesem Związku Polaków, ojcem dwóch synów działaczy, jeden z ich
przodków pojawia się w Panu Tadeuszu. Teraz zrozumiałam smutną jego minę.
- Mówią, że moi synowie, to anarchista
i opozycjonista. Nigdy nie wiem, kiedy będą siedzieć. Ale tak ich wychowałem.
- Panie Stanisławie, dlaczego Pan
stąd nie wyjedzie, przecież ma Pan w Polsce Rodzinę, pomogą Panu.
- A jakże mam stąd wyjechać,
przecież ja się tu urodziłem, tu moi dziadowie, Ja tu byłem, to inni przyszli.
Przykro patrzeć na taką cichą
szlachetność umęczoną, biedną, spospolitowaną.
- Poza tym ja już jestem stary,
baronowo. Mam już 60 parę lat.
Boże, zamarłam. U nas tacy
mężczyźni mają jeszcze pretensje do macho. A tu siwiutki Pan, o lasce.
My na prawdę nie zdajemy sobie
sprawy z tego, co mamy.
Kupiłam od niego przewodnik i niezwykle wzruszające opowiadania kresowe jego autorstwa. W ten sposób utrzymuje rodzinę.
Dalej kościół Jezuitów – zaprosił
ich tutaj Stefan Batory. Wzorowany na rzymskim El Gesu barok z dwiema wieżami. W
nim król chciał spocząć po śmierci, ale zmarł, kiedy mury były dopiero w
połowie. Jan Paweł II nadał kościołowi tytuł bazyliki mniejszej, rok później
katedry. Wewnątrz 12 drewnianych ołtarzy, rokokowa ambona, cudowny obraz Matki
Boskiej Studenckiej na miedzianej blasze przywieziony z Rzymu przez Albrechta
Radziwiłla.
Oczywiście natychmiast po wejściu
do kościoła dopadł nas cieć okropny, który krzyczał, żeby pochować aparaty, jak
na UB, cham butny, a przecież nikt zdjęć nie robił, bo właśnie wchodziliśmy.
- Tu Bóg jest! Proszę nie
zapominać i nie krzyczeć – rzuciłam się do gardła.
Nagle odezwał się Pan Stanisław
podniesionym głosem, że on ma pozwolenia z samej góry. Tamten uznał jego
wyższość, bo skoro głos na niego podnosi, widać się nie boi.
Zdziwiłam się, że jednak ten
cichy człowiek ma w sobie władczość, kiedy trzeba. „Swołocz” mruknął Pan
Stanisław już pod nosem - przepraszam
Pani Baronowo za brak wychowania tego człowieka.
Coraz mniej takich ludzi.
Zamek w Grodnie – Stary i Nowy,
paskudny, postawiony na murach tego, w którym odbywały się sejmy, w którym
Kościuszko nawoływał do buntu przeciwko Rosjanom, a gdzie do niedawna był
obwodowy Komitet Partii. Widok z tej góry wspaniały na zakola Niemna.
W oddali kościół, gdzie pracował
Maksymilian Kolbe, przejeżdżamy obok kamienicy Zamenhoffa, i docieramy do
cerkwi kałożskiej z XII wieku, stojącej na wysokim brzegu Niemna. Obok Dom
Dziecka prowadzony przez księży- tu zostawiamy „dary” dla dzieci, które
zgromadzili uczniowie z naszego Gimnazjum – pościel, ubrania, książki, nawet
rower. Wszyscy byliśmy wzruszeni podziękowaniami – i znowu ogromna lekcja
wrażliwości i pokory dla naszej młodzieży.
Przeszliśmy z księżmi do cerkwi.
Już z zewnątrz niespotykana bryła, trochę jak z Gaudiego, a to dlatego, że na
początku XIX-ego wieku rzeka podmyła brzegi i pół cerkwi się zawaliło. Potem do
tego, co pozostało, dobudowano część drewnianą, ale nie równo, pół na pół,
tylko dopasowywano dokładnie do tej nieregularnej linii murów, które zostały.
Stare mury wewnątrz mają wmurowane garnki gliniane – wyloty tych garnków, to
kilkaset okrągłych otworów w murze, który wygląda jak ser szwajcarski. To daje
wspaniałą akustykę.
Jedziemy dalej, a Pan Stanisław
snuje opowieść „Kawalerom, Panienkom i Baronowym”.
- Tyzenhaus w XVIII wieku
stworzył tu okręg przemysłowy. Te resztki budynków przemysłowych, kominów, to
pozostałości manufaktur. Tu popatrzcie – szkoła, w której wykładał Paweł
Jasienica, niedaleko drewniany hotel Ułanów Polskich, dom, w którym mieszkała
Zofia Nałkowska, na Botanicznej.
Człowiek nie zdaje sobie sprawy,
ile tu ważnych rzeczy dla historii miało miejsce.
- A tu niestety ulica 17-ego września, park Lenina, ZOO założone przez polskiego nauczyciela Jana Kochanowskiego, zastrzelonego przez Niemców.
- Spichlerz Druckich-Lubeckich.
Jednego z nich zastrzelił baron Jan Bisping. My byliśmy dosyć blisko z Bispingami
z Massalan.
- Panie Stanisławie, Adam Bisping z Massalan, czyli syn tegoż Jana był ojcem chrzestnym mojego męża. Żoną Adama była siostra Babci męża, Kazimiery Popiel z domu Romer.
- Pani wie, że Jan Bisping został
rozstrzelany przez Niemców pod koniec wojny, bo wydał go ksiądz, do którego
chodziłem do spowiedzi w dzieciństwie. Dziwnie się wszystko plecie.
Oj, dziwnie. Śmierć Druckiego-Lubeckiego, prezydenta Grodna, stała się początkiem jednego z najdłuższych procesów w historii polskiego sądownictwa. Oskarżono o nią barona Jana Bisping von Gallen, ordynata na Massalanach i szambelana papieskiego. Ale to sobie można doczytać w internecie. To była najgłośniejsza sprawa sądowa przed I Wojną Światową.
Uniwersytet, dworek Elizy
Orzeszkowej, parterowy, drewniany, obity sajdingiem, z plastikowymi oknami,
pomalowany na jasnoniebiesko, że to niby odnowiony, nad rzeczką Horodniczanką.
Przygnębiony dziesięciopiętrowymi blokami wystawionymi tuż obok. Nastrój
dopełniła ulewa i paskudne zimno.
Szkoła muzyczna, do której przez
rok chodził Czesław Niemen – Wydrzycki i którą rzucił, i wrócił do zwykłej, bo
mu się wydawało, że to nie jego powołanie. Jeszcze Pałac Sanguszków, fabryka
papierosów i huta szkła. Wszystko przemieszane walącymi się drewnianymi
budynkami pozostałymi po Polsce.
Jedziemy do Bohatyrowicz, na grób
Jana i Cecylii. Po drodze łany rzepaku i zaoranych ziem aż po horyzont – to
kołchozy.
Pan Stanisław rzuca co chwilę
jakieś ciekawe informacje.
- Wszędzie tu dookoła była
Puszcza Grodnieńska, gdzie polował Stefan Batory. A wiecie, że Batory rozmawiał
wyłącznie po łacinie, bo nie znał polskiego? Kiedyś po polowaniu był ogromnie
zmęczony i nakazał dworzanom przynieść natychmiast coś do picia. Ale chciał
czegoś, co piją tu w okolicy. Przyniesiono mu kwas chlebowy, który mu tak
niezwykle posmakował, że nadał tej wsi nazwę Kwasówka, a temu, co mu go podał
nazwisko Kwaśniewski. To tu w tej wsi w 1939 roku bolszewicy zastrzelili 9
mężczyzn, w tym hrabiego Krasińskiego z niedalekiej Swisłoczy i pochowali ich
tuż przy drodze. Dopiero w latach 70-tych przeniesiono ich na cmentarz.
Zjeżdżamy z głównej drogi, Antek
– drewniana rzeźba pokazuje nam ręką zjazd na Bohatyrowicze. Następny świątek
pokazuje drogę – no, w tym wypadku słowo „droga” jest absolutnym nadużyciem,
użyłam go w braku jakiegokolwiek innego wyrazu. Zauważyłam, że tutaj drogi
główne są dobre, bo po nich jeżdżą turyści, najczęściej tranzytem. Potem
wracają do cywilizacji i mówią, że na Białorusi są świetne drogi. A dla
utrzymania pozorów każdy zjazd też jest jeszcze zrobiony tyle, ile widać z
drogi. Dalej drogi „naturalne” , jakbym była w Greenpeace to nawet
powiedziałabym ekologiczne, jak w Średniowieczu.
Ubłoceni po pas dotarliśmy.
Prosty grób otoczony płotkiem, zawsze świeże kwiaty. W cieniu drzew. Jan –
prosty chłop, a Justyna z bogatego rodu. Uciekli ze swoją zakazaną miłością
właśnie tutaj, skryli się pośród puszczy. Ciężko pracowali, karczowali,
stworzyli od zera wspaniałe gospodarstwo. Mieli siedem córek i siedmiu synów.
Kiedy byli już staruszkami, wieść o nich dotarła do króla, który przyjechał
zobaczyć te wspaniałe osiągnięcia pracy od podstaw, i w nagrodę nadał
szlachectwo ich dzieciom od słowa „bohatyr”. Tak powstał wielki ród
Bohatyrowiczów. Ta historia ma już 500 lat!
Opodal ruiny dworu Korczyńskich w
Korczynie – Miniewiczach. Chyba będę musiała na nowo przeczytać „Nad Niemnem”,
bo teraz będę miała wyobrażenie tego, co czytam.
Grób Powstańców na zakolu Niemna,
w środku lasu. Nikt by na niego nie natrafił bez takiego przewodnika.
Specjalnie ukryty. Polacy nie zdradzali miejsca grobu. Nawet Orzeszkowa w
swojej powieści pisała „wsiedli na łódkę i przepłynęli za Niemen na grób
powstańców” sugerując mylnie, że jest po drugiej stronie. Trudno się dziwić,
przecież to był najokrutniejszy zabór. Krowa kosztowała wtedy 5 rubli a za
powstańca car dawał 15!
Przejeżdżamy przez Łunę, gdzie
Orzeszkowa przyjeżdżała na wakacje do Druckich-Lubeckich i Romerów, z którymi
się przyjaźniła. Po dworach oczywiście nic nie pozostało. Została cerkiew
zbudowana przez Zamoyską (po mężu Drucką-Lubecką), a po drugiej stronie drogi XVIII –
wieczne, drewniane obszerne przysadziste domy zbudowane również przez nią dla
swoich chłopów.
Znowu tragiczna historia Róży z
Sapiehów i Andrzeja Czetwertyńskiego ze Skidla, rozstrzelanych mimo tego, że
Róża oddała komisarzowi całą biżuterię, myśląc, że wykupi w ten sposób męża. Działo
się to podczas „Dni swobody”, które zaczęły się po wkroczeniu Armii radzieckiej
18-ego września 1939.
Drogi puste, ale przy drogach
bociany mają się dobrze – występują całymi „stadami”, nawet do 20 sztuk. I też
przy drodze drewniany budynek dawnej poczty, służącej do zmiany koni, obok
koniusznia.
Skrzyżowanie Smolarnia – tutaj
walczył oddział AK Bolesława Piaseckiego (tego od PAX-u), a Czesław Niemen
szedł tu na piechotę
Dużo tu turystów z Niemiec,
ciekawe, po co tu przyjeżdżają, bo tutaj chyba tylko dla nas każdy kilometr coś
znaczy.
My te
- Mają tu zrobić podobno muzeum
Niemena, ale nie ma pieniędzy. Teraz starają się w Polsce. Pamiętam ich
wszystkich i jego też. Dobry chłopak był. A mnie syn zmarł w zimie w szpitalu w
Grodnie, miał 46 lat. Teraz sama zostałam.
- A jak sobie tu radzicie, kiedy
ktoś zachoruje.
- Tu się nie choruje, tu się
umiera – powiedziała pogodzona z rzeczywistością.
Nastała cisza, a w sercu
zabolało. Żeby zmienić temat spytałam, skąd wzięła się tradycja kolorowych
domków, czy to jakieś barwy narodowe?
- Nie, po prostu nie można było
kupić innego koloru, bo lepsze były wykupywane „spod lady” i tylko te zostawały
– żółty i niebieski, najmniej potrzebne. I tak już zostało.
Wsiedliśmy do eleganckiego
autokaru, który w tym miejscu raził niestosownym bogactwem i smutni
odjechaliśmy w stronę Nowogródka, zostawiając naszych Rodaków przecież w
codziennej beznadziei. Czy my jako Państwo robimy wszystko, żeby im pomóc? Mam
wątpliwości.
Nowogródek z 1114 roku na skalistym
wzgórzu
Dojechaliśmy do Nazaretanek, to one opiekują się kościołem na górze, przyjmują pielgrzymów, i – niby ogromnie przyziemne, ale jakże ważne – mają toalety. To naprawdę tutaj rzadkość uciążliwa. Krętą dróżką pod stromą górkę poszliśmy z Siostrą „Klucznicą” do kościoła. Dziwne, bo na górce obok kościoła nie ma kawałka miejsca, tylko zbocza. Musiał kiedyś pełnić funkcję obronną. W środku zapachniało wilgocią i chłodną pustką. Wydawałoby się, że taki wiejski kościołek, jakich tysiące w Polsce. A tu przecież brał ślub Jagiełło z Zofią Olszańską, tu chrzczony był nasz Wieszcz w Kaplicy Matki Boskiej Nowogródzkiej. „Jak mnie dziecko, do życia przywróciłaś cudem” – tak potem pisze w „Panu Tadeuszu” w Inwokacji o wypadku, kiedy jako czterolatek spadł z okna we dworze, lekarz nie dawał żadnej nadziei, i wtedy Matka przyniosła go do kościoła, położyła pod obrazem i modliła się o cud, który jak widać spełnił się.
1 VIII 1943 roku siostra
Małgorzata (Ludwika Banaś), jak zwykle rano poszła do szpitala – tam pracowała
jako pielęgniarka - i to uratowało jej życie. W tym czasie 11 sióstr zostało
rozstrzelanych przez hitlerowców koło wsi Batorówka,
Parę dni później do spowiedzi do
ks. Sienkiewicza przyszedł człowiek, który powiedział, gdzie siostry są
pochowane. Wtedy siostra Małgorzata ubrana po świecku poszła do lasu niby na
grzyby i postawiła w tym miejscu brzozowy krzyż. Po wojnie w 1945 przeniesiono
je pod kościół, teraz są już pochowane w kaplicy. Niedługo potem ksiądz
wyjechał, kościół przestał sprawować swoje funkcje. Małgorzata opiekowała się
cały czas kościołem, do czasu, kiedy licząc na cud nie pojawią się nowe
siostry. Tam wiele lat mieszkała za ołtarzem, w zimnej zakrystii, gromadziła
wiernych na modlitwy, przewodniczyła nabożeństwom, a ludzie mówili o niej
„Stróż Tabernakulum”. Cud się spełnił – jest teraz 9 sióstr. Zmarła w 1966, w 2003
rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny.
Wszyscy- młodzież też, wpisaliśmy
swoje intencje do modlitwy w wielką księgę z prośbą do Sióstr o wstawiennictwo
do Matki Boskiej Nowogródzkiej. Oby nas wysłuchała.
Niedaleko kościoła trawiasty
pagórek – Góra Mendoga. Tu go pochowali jego bojarzy, legenda mówi, że na
złotym tronie. To Mendog w 1263 roku doprowadził do zjednoczenia księstw
litewskich. Tu na zamku w Grodnie w 1252 roku przyjął z żoną Martą chrzest, rok
później się koronował, a w 1260 wrócił do pogaństwa.
Przejechaliśmy jeszcze obok
dworku Mickiewicza – ale to już jutro będziemy zwiedzać.
Jedziemy dalej – Czombrów, gdzie
był majątek Uzłowskich, często młody Adaś przyjeżdżał tu, bo Aniela Uzłowska
była jego chrzestną matką. Na górze widać piękną niebieską cerkiew w Balówce, o
której pisał w Balladzie do Maryli – pierwotnie wiersz był skierowany do Joasi,
ale potem Adaś zmienił obiekt pożądania i – co za tym idzie – tytuł.
Stołowicze – barokowy kościół
wybudowany przez Radziwiłła „Sierotkę”, zabrany na cerkiew i pobielony
odpadającym i spłukanym deszczami wapnem.
Nie boli to, że to w innych
rękach, „historia kołem się toczy”, my też mamy tzw. Ziemie Odzyskane”, ale
boli to, że o te zabytki w ogóle się nie dba, a przecież to historia Ziemi,
dobro ludzkości – dlaczego ci ludzie tego nie czują.
Zajechaliśmy na nocleg do
Baranowiczów – ogromny węzeł kolejowy i paskudne socjalistyczne blokowisko.
Hotel wstrętny, w pokojach wieloletni smród najtańszych papierosów. Okna
rozpadające się, z jedną klamką aluminiową leżącą na parapecie.
24 maja.
Śniadanie podobne do tego w
Moskwie, kiedy byłam z „Bobokiem” – zimna kasza gryczana i kawałek kiełbasy
parówkowej.
Jedziemy do Nieświeża. Po drodze
Gruszów – tu się urodził, pracował i zmarł Reytan.
Dwór Snów z II p. XVIII wieku. Pięknie
brzmi, prawda? Ale to chodzi o dwór z Snowie Górnym. Należał do Rdułtowskich.
Wcześnie zmarli i osierocili dziewczynkę i chłopca. Chłopiec trafił na
wychowanie do Radziwiłłów, a dziewczynka do krewnych do Krakowa. Kiedy miała 16
lat przyjechała do Nieświeża, gdzie Radziwiłł „Panie Kochanku” wydawał bal. Tu
poznała pięknego osiemnastolatka, zakochali się w sobie od pierwszego
wejrzenia. Kiedy okazało się, że są rodzeństwem wystąpili do Papieża o
dyspensę, ale jej nie dostali. Mimo to uciekli do Snowia, zamieszkali razem i
mieli dzieci, które niestety umierały, kiedy dorosły. Ich matka postradała
zmysły, ojciec też zwariował, jeździł bez przerwy na koniu, strzelał do ludzi,
aż wreszcie sam się zastrzelił.
Mówimy dwór, ale to pałac
klasycystyczny o długości
Wreszcie Nieśwież – po lewej
stronie dawne zabudowania Ordynacji, podobne do tych z okolic Klemensowa i
Zwierzyńca z Ordynacji Zamoyskich. Po prawej paskudne bloki przy ulicy. Ech,
wszystko oszpecą. Miasto zbudowane na prawie magdeburskim, z okazałą Bramą
Słucką z kordegardą na I piętrze. Jeszcze klasztor Jezuitów i Kościół Bożego
Ciała z 1593 roku zbudowany przez włoskiego architekta. W oddali na lekkim
wzgórzu zamek otoczony fosą, prowadzi do niego stara zadrzewiona, długa aleja
przez groblę pomiędzy wielkimi stawami.
No nie! Tu już nas nieźle
zatrzepało ze złości! Kiedy podeszliśmy pod fosę ujrzeliśmy wśród drzew
monumentalny pomnik żołnierza radzieckiego z marmurowymi schodami na piedestał,
znicze, wieńce. No szlag mnie trafił, bo z tej jedynej drogi nie ma widoku na
zamek, tylko na to paskudztwo. To już jest wyjątkowa głupota, bo bez względu na
to, do kogo to należało, to jest przede wszystkim niezwykły zabytek, i
zniszczyć samemu sobie otoczenie historyczne, bo to oni przecież teraz czerpią
zyski z tych zabytków, to trzeba nie mieć mózgu!
Przeszliśmy przez most nad fosą
na dziedziniec. Zamek w generalnej renowacji. Wchodzimy do środka, Pani z
obsługi robi nam łaskę, że wpuści nas wcześniej – nie rozumiemy, wcześniej niż
co? – poza kolejką – też nie rozumiemy, bo żadnej kolejki nie ma. My się nie
chcemy skradać, tylko oficjalnie zwiedzać, przecież od tego to jest. Pierwsza
salka, tylko makiety zamku w pełnej okazałości i mapy na ścianach. Jeśli chcemy
zrobić zdjęcie to musimy zapłacić po 1500 rubli białoruskich. Oczywiście
zbieramy pieniądze, bo każdy chce mieć zdjęcia z Nieświeża. Potem druga salka i
jeszcze trzy malutkie z portretami, bez żadnych mebli, gdzie zdjęć robić nie
wolno. Pytamy, dlaczego, skoro zapłaciliśmy. Pani odpowiada, że dlatego, że tam
wolno, a tu nie wolno. Na znak protestu wycofaliśmy te pieniądze. Tym bardziej,
że co, pustkę będziemy fotografować?
Tak naprawdę do oglądania jest
tylko biblioteka – też w tej samej amfiladzie – z globusem, na którym jest
Nieśwież, kilkadziesiąt książek i dokumentów. Wszystkie eksponaty podpisanie po
rosyjsku i angielsku. Zapytałam po rosyjsku, żeby nie drażnić wroga, dlaczego
nie ma polskich napisów, bo przecież dotyczy to polskiej kultury, to polskie
rękopisy, druki, i najczęściej przyjeżdżają tu polskie wycieczki. Pani
bezczelnie odpowiedziała, że jak są białoruskie eksponaty w Polsce, to też nie
są podpisane po białorusku. Nie wytrzymałam i równie bezczelnie spytałam, jakie
to eksponaty białoruskie są w Polsce, zamki, obrazy, dzieła sztuki? Bo nie
słyszałam. I skończyło się oglądanie, zresztą nic więcej nie było. W drodze
powrotnej napotkaliśmy wycieczkę starszych ludzi pod przewodnictwem ogromnego
księdza, który miał wygląd Zagłoby z moich wyobrażeń. Oczywiście okazało się,
że to Polacy tamtejsi z Drohiczyna. Łatwo ich poznać, bo zdecydowanie mają
szlachetne rysy, zwłaszcza na tle tubylców. A księdzu zrobiłam zdjęcie – nie
mogłam się oprzeć.
Do grobu Radziwiłłów w kościele
nie wpuściła nas Pani Jasia, bo jest msza. Ale msza nie jest przecież w krypcie
– Pani Jasia bulterier nie pozostawiła pola do dyskusji, nawet Pan Stanisław
nie poradził.
Czas na Zamek Mirski – początek
XVI wieku. Założył go Jerzy Iljinicz, spokrewniony z Radziwiłłami – razem byli
u cesarza po tytuły – Iljinicz dostał hrabiowski a Radziwiłł książęcy. Niestety
Iljinicz zmarł bezpotomnie i przekazał niedokończony zamek „Sierotce”, który go
kończył. Ostatnim właścicielem był Światopełk – Mirski.
A tak go odnawiają, że lepiej by
tego nie robili. Chodniki z kolorowej kostki – nadaje się to na chodniki w
mieście, ale nie w starym parku. Dziedziniec cały wybrukowany tą kostką,
wygląda jak parking przed fabryką gwoździ, a brama na tenże dziedziniec to
betonowy niski wiadukt właśnie budowany, albo wejście do bunkra. Dlaczego tak?
Ani ładne, ani stylowe, zasłania widok na pół zamku, Boże, to nie na moje
nerwy. Nie występują tu żadne przewodniki w żadnym języku, żadne kartki, za to
„suweniry” jak u nas 50 lat temu na odpuście, nie mające nic wspólnego z
miejscem. Dookoła tandetnie wymalowane kobiety chodzą na szpilkach
lakierowanych z kokardkami, „bryliantami”, do tego w paskudnych dżinsach sadząc
kilometrowe kroki na ugiętych kolanach, bo to to przecież ledwo chodzi. Chyba
według nich na tym polega elegancja i to ich przybliża do Hollywoodu. Nawet
celniczki do spodni mundurowych też wykrzywiają nogi i kręgosłup na szpilkach.
Teraz do Zaosia, gdzie urodził
się Mickiewicz. Dawniej te tereny zamieszkałe były przez Bałtów, aż po Prypeć,
puszcze, bagna, ruczaje i rzeki. Potem od strony Wisły albo Bułgarii przyszli
Krywicze i Radzimicze, którzy dali początek Słowianom na Rusi. W XI – XII wieku
pod wpływem walk nastąpił rozłam Wielkiego Księstwa Kijowskiego, wtedy
kształtuje się język ukraiński i białoruski. Powstaje Ruś Moskiewska, Mała,
Czarna, i Biała, czyli czysta.
Mickiewicz, kiedy mówi o Litwie,
mówi w kontekście historyczno-słowiańskim, a nie politycznym. Wtedy Litwa
sięgała po Mazowsze, i obejmowała to, co dzisiaj jest Białorusią.
Połoneczka, której ostatnim
właścicielem był Maciej Radziwiłł – wielki talent muzyczny, ale podobno brutal,
który gnębił równo rodzinę i poddanych.
Wszędzie na tych wsiach chaty
postawione są bokiem do drogi, nie tak jak w Polsce, frontem. Wzięło się to
jeszcze z czasów Zygmunta i Bony, którzy przeprowadzili reformę „na włóki”.
Chłopi nie chcieli już pracować za darmo i trzeba było dać im coś w zamian.
Każdy dostał włókę ziemi, czyli
Gdybym tego wszystkiego nie
zapisywała, po paru dniach nie wiedziałabym, gdzie byłam. To prawdziwy maraton,
ale kto wie, czy jeszcze kiedykolwiek tu zawitam. Na pewno nie wybrałabym się
prywatnie, przecież tu jeszcze trzeba załatwić wizę. A bez przewodnika, nie ma
po co tu przyjeżdżać.
Wołna z piękną cerkwią, z majątkiem
Śliźniów, tutaj w latach 1846-1847, po rezygnacji z funkcji bibliotekarza w
Szczorsach, we dworze przebywał czasowo Jan Czeczot, przyjaciel Mickiewicza,
filomata.
Wjeżdżamy na grunty folwarku
Mickiewicza. Przed wojną były tu wybudowane bunkry, które miał zatrzymać najazd
Armii Czerwonej – jak to się skończyło, wiemy.
Naokoło bezkresne pola, pagórki,
żadnej zabudowy, dobrze utrzymane, zaorane. Piękne, jak z Pana Tadeusza.
Żadnego przemysłu, cywilizacji, za takim widokiem można całe życie tęsknić.
Dwór drewniany, kryty strzechą,
niski w środku, odbudowany po spaleniu według obrazków z epoki. Mickiewicz
urodził się tu właściwie przez przypadek. Brat ojca został dotkliwie pobity i
po kilku tygodniach zmarł. Został 13-letni syn z całą gospodarką. Posłano zatem
po Mickiewiczów do Nowogródka – to
Tu oprowadzał nas przewodnik
mówiący – jak sam podkreślił – językiem litewskim, nie białoruskim, ani nie
obecnej Litwy, ale starym polskim, jakim się posługiwali wszyscy z Wielkiego
Księstwa Litewskiego. Zrozumiały nawet dla kogoś, kto nie uczył się
rosyjskiego. Pasjonat Mickiewicza, kiedy cytował fragmenty Pana Tadeusza o
lipie, o zegarze z kurantem, który grał Mazurka Dąbrowskiego – miał łzy w
oczach. Co oczywiście nie przeszkodziło mu oszukać nas na pieniądze, co
zupełnie wyprowadziło z równowagi Pana Stanisława, który zażądał rachunku.
Wreszcie w stronę jeziora Świteź,
gdzie zrobimy postój na jedzenie i rozładowanie ADHD u młodzieży. Jestem
ogromnie ciekawa, przecież to jezioro z bajki mojego dzieciństwa. Tak, z bajki,
bo Babcia Weronia czytała nam namiętnie „Ballady i Romanse” na dobranoc, byłam
zakochana w tych dziwnych dalekich stronach, w Świteziankach, duchach,
południcach. Nie wiem, co z tego rozumiałam, ale uwielbiałam ten lekki strach,
nastrój mgieł, czarów, morderstw – „zbrodnia to niesłychana, pani zabija pana”.
I teraz mam skonfrontować wyobraźnię dziecka z rzeczywistością.
Podjechaliśmy na parking, w
drzewach, ale przy głównej drodze. Właśnie zaświeciło słońce. Przeszliśmy przez
ruchliwą drogę i od razu Świteź. Gdzież to jezioro we mgłach i sitowiach, z
którego w świetle księżyca wychodzą dziwożony i topielice, a w południe na
kapiących się przed poświęceniem wody 24 czerwca w św. Jana – czyhają
południce? Żadnych mgieł, oczeretów, duchów, tataraków, za to kolorowe żagle
windsurfingu, pełno kąpiących się dzieci, bo woda z brzegu płyciutka, przeźroczysta,
jako że do Świtezi nie wpływa i nie wypływa żadna rzeka, woda wypływa z głębi.
Roślinność przedlodowcowa, biały piaseczek na dnie i
Posililiśmy się zupkami z torebki, jako że autokar był wyposażony w czajnik, a ja wdałam się znowu z Panem Stanisławem w rozmowę o trudnym życiu. Miał łzy w oczach, kiedy dałam mu malutkiego orła w koronie do wpięcia w klapę – dostałam go w Kanadzie od Polonii tamtejszej, która nie ma pojęcia, że inni Nasi mieszkają właściwie na linii frontu.
Wracamy w pełnym słońcu do
Nowogródka, ale przed nami ogromna chmura. Chyba natura rekompensuje mi brak
grozy przy Świtezi. No, zatrzymaliśmy się przed Dworkiem Mickiewicza i leje jak
z cebra. Rodzina Mickiewicza przeniosła się tutaj w1801 roku. Na miejscu
spalonego drewnianego, powstał murowany w obecnym kształcie – 5 pokoi i sień. A
rodzina duża – matka Barbara, ojciec Mikołaj, najstarszy syn Franciszek – 2
lata starszy od Adama, potem Adam, 3 lata młodszy Aleksander i Jerzy – lekarz
marynarz.
Adam w 1807 roku wstępuje razem z
Franciszkiem do szkoły Dominikanów. Pani przewodnik beznamiętnym głosem, ze
świadomością, że mówi to od 200 lat, na pamięć wyrzucała z siebie wiadomości.
Tak samo mówiła fakty, jak i cytaty – widać od razu, że nie jest pasjonatką
swojego zawodu – „bynigdydoniejniewrócićidziemydalej”, „proszę
przechodzićszybciejbopracujemydo17-ej”. W podziemiach wystawa wydań „Pana
Tadeusza”, obrazów i niebywały smród grzyba, aż wierci w nosie. A pani robot
mówi, że dopiero była renowacja. Żadnego nastroju, obce miejsce przez tę małpę,
która , to czuć, nie ma żadnej
więzi emocjonalnej z tym, co mówi.
Wyszłam z ulgą – więcej dowiem
się w Internecie, niż od tej piekielnicy.
Jedziemy w stronę granicy
litewskiej, gdzie zostawiamy Pana Stanisława. Przyzwyczaiłam się do Niego.
O 20-ej szczęśliwie za nami
granica białoruska. Dzieci pożegnały ją rzęsistymi brawami. I czyż podróże nie
kształcą? To, co wydawało się oczywiste, np. toalety, nie występuje w
przyrodzie jak trawa, nie pojawia się Deus ex machina, a przecież do życia
niezbędne. Przerażenie ich budziły – nie można tego inaczej nazwać – wychodki z
dziurą w podłodze. Jedzenie okropne, hotele „robotnicze’. Żal Pana Stanisława,
który na chwilę ożywa Rzeczpospolitą Obojga Narodów przy polskich wycieczkach i
wraca do swojego smętnego białoruskiego życia. Dzisiaj w autokarze powiedział:
„choćby i o czarnym chlebie, ale aby wolnym być, to moje marzenie”.
Lidia Bogaczówna, całym rozdartym sercem z Rodakami.
Komentarze
Prześlij komentarz