Miłość względną jest
Miłość
względną jest …zwłaszcza do Roya Scheidera
Czerwiec
2007
Któregoś dnia zadzwonił
telefon, tak normalnie, na razie niczego jeszcze nie zdradzał. Moja
Przyjaciółka Krysia i od czasu do czasu moja agentka – to, że przy okazji uprawiam
ten zawód jest jakby dla niej na dalszym planie i raczej nieistotne, powiedzmy,
że jej to nie przeszkadza – tym razem nie zadzwoniła, że chodzi o szafkę
kuchenną, która runąwszy w nocy z wielkim hukiem pobiła cały dorobek jej życia,
tudzież nie chodziło o zepsutą lodówkę, ani o trudności producenckie. Nie! Tym
razem chodziło o aktorkę:
- Lidziu, idź na casting,
jest w Szkole Teatralnej, film angielsko-niemiecki. Powiedziałam, że znasz
angielski. Znasz, prawda?
- No…jakby ci tu Krysiu
powiedzieć…..wolałabym, żeby ten film robił Michałkow, albo Konczałowski. Może być
Wyrypajew. Ale trudno, niech będzie angielski.
-A, czyli znasz. To
dobrze. Potrzebują aktorki do roli żydowskiej matki trójki dzieci.
Z rysami żydowskimi też u
mnie nie najlepiej, biorąc pod uwagę blond włosy i piegi, ale nie ulegajmy
stereotypom.
Poszłam. Przed drzwiami
umęczone kandydatki na….no właśnie, wszystkie młodsze i brunetki.
- Ty do roli esesmanki? –
niby dlaczego - zdziwiłam się.
- A wy?
- Do roli żydowskiej
matki.
- No to ja właśnie też.
Tylko jak tak na was patrzę, to jestem za stara i za biała.
- Albo my za młode i za
ciemne.
Otworzyły się drzwi i
wyszła pani od castingu.
- Czy mogła by Pani
spytać reżysera, kogo tak naprawdę chce, bo może niepotrzebnie tu siedzimy.
- Zaraz spytam.
Pojawiła się za chwilę z
reżyserem, ładny, taki Harry Potter z długimi włosami. Omiótł nas miłym uśmiechem
i zniknął.
Za chwilę Pani od
castingu oznajmiła:
- Paniom dziękujemy,
zostaje tylko Pani – powiedziała wskazując na mnie.
Pomyślałam, że muszę być
jakaś niezwykła już na pierwszy rzut oka, no tak, ma się to „coś”, co przykuwa
uwagę. Dumna weszłam do środka. A tam jak w ulu, parę osób rozmawia, dzwonią
komórki, a reżyser daje mi zadanie w rogu pokoju.
- Masz na rękach
kilkumiesięczne dziecko, płacze, chcesz je uspokoić, nie możesz. W tym momencie
woła cię niemiecki oficer, każe podać sobie dziecko, dusi je na twoich oczach i
oddaje.
Boże, aż mi się słabo
zrobiło, przecież mam dzieci.
- Weź torebkę, będzie robiła za dziecko. Graj! – a tamci gadają, mam nadzieję, że im nie przeszkadzam. Za kamerę robił reżyser, zaglądał mi w oczy z odległości 5 centymetrów. Wciskał się pomiędzy mnie a torebkę z dołu, z boku, z góry robiąc zbliżenia dłońmi. Roztrzęsłam się na dobre, staranny makijaż popłynął.
- Dziękuję, bardzo dziękuję.
Za parę dni zadzwonili.
- Gra Pani u nas, w
sobotę pierwszy dzień zdjęciowy.
- A zdążę na spektakl?
- Tylko się Pani „przemaże”
w grupie Żydów, a w przyszłym tygodniu reszta scen.
W sobotę okazało się, że
mam być na 12-ą. Trochę mnie to zaniepokoiło biorąc pod uwagę mój spektakl w
ramach Krakowskich Reminiscencji Teatralnych – a jakże, były takie – ale przecież
nie jestem produkcją. Kręciliśmy tuż przy Wawelu, na Smoczej. Siedziałam w make-upie
nic nie wiedząc o filmie w którym gram. Właśnie się dowiedziałam, że to 1941
rok, to i tak dużo.
- Ale dlaczego zaczynamy
dopiero o 12-ej? Wieczorem mam spektakl.
- Bo wczoraj skończyliśmy
o 12-ej w nocy, a musi być 12 godzin przerwy, oni mają Związki Zawodowe. – Pozazdrościłam,
u nas byliśmy jeszcze w lesie, jeśli chodziło o cywilizację pracy.
W tym momencie wszedł do wozu niewysoki, starszy siwy, ale jeszcze ho! ho! pan z kozią bródką i usiadł obok. Skąd ja go znam!!!! Szukam w pamięci. Mówię delikatnie do charakteryzatorki „skąd ja go znam, bardzo podobny do Roya Scheidera, tego ze „Szczęk”.
- Ależ to jest Roy!!!!! –
Matko Boska!!!! Prawie moja młodzieńcza miłość! Nigdy oczywiście nie upadłam
tak nisko, żeby wycinać zdjęcia aktorów z „Dziennika Ludowego” czy „Filipinki”,
ale dla Niego byłabym w stanie zrobić wyjątek i upaść. „Szczęki” pal sześć, bo
pewnie dla pieniędzy, ale musical „All that jazz” (Cały ten zgiełk)!!!!
Wspaniała rola! A w „Maratończyku”? Siedziałam, jak żona Lotha.
- Nice to meet you”
- Nice to meet You too. – Wyszedł.
- No przecież Pani gra jego
matkę w reminiscencji, zamordowaną przez Niemców.
Gdyby mi kiedyś Cyganka wywróżyła,
że będę matką Roy’a Scheidera uznałabym ją za bezczelną naciągaczkę. Poczułam
się nagle oskarową aktorką, a dawna miłość do 75-letniego już Roy’a ożyła,
oczywiście nie była to miłość matczyna.
- Tu jeszcze gra Helmut
Berger!
- Ten ze „Zmierzchu bogów”
Viscontiego????
- Tenże sam.
No i pięknie! Już ja im
zagram oskarowo tę moją scenę. Już się nie mogę doczekać, kiedy będą mi zazdrościć.
Kiedy tak widziałam się już
na ekranach świata czas mijał nieubłaganie, popędzałam, jak mogłam.
- Spokojnie, zdążymy.
Oj, niespokojnie. 18.00,
18.30, 18.45 ….wykonałam telefon do reżysera naszego spektaklu „Tempora travel”
– Łukasza Czuja (spektakl oparty na prawdziwej historii pewnego krakowskiego
ćpuna o pseudonimie „Pies”), że wpadnę w ostatnim momencie, z żydowską fryzurą,
bo nie zdążę się rozcharakteryzować i tam zrobić od nowa. Smaczek, zwłaszcza,
że tam gram ubeczkę z 1946 roku. O 19-ej uznali, że jednak nie zdążą zrobić ze
mną sceny, bo spektakl o 19.30. Odwieźli mnie w panice na spektakl białym lincolnem
ze skórzanym dachem, poczułam się jak gwiazda, a aktorzy teatralni padli, jak z
niego wychodziłam. Czyli namiastka oskarowa była.
Przez następne dni
pracowałam gorliwie nad swoją sceną, która miała mi otworzyć drzwi do światowej
kariery.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Plan był za Słomnikami, w lesie. Ciężarówka pełna Żydów, wysiadając, popędzana przez Niemców oddaję na chwilę córeczkę najstarszemu synowi, 14-letniemu Joschowi – grał go Alexander, syn reżysera. A współczesnego dorosłego Joscha gra właśnie Roy.
Fot. Film Polski
Ćwiczymy tę scenę, patrzę zdumiona, a Alex idzie z tym
dzieckiem do niemieckiego oficera. Zaraz, zaraz, tak to grać z dziećmi,
wszystko im się myli.
- Alex, musisz mi podać
dziecko, jak wyskoczymy z ciężarówki.
- Nie, bo to moja scena.
- Nie, to moja scena –
mówię z napiętym „spokojem” do gówniarza.
- Nie, moja.
Nie będę się przecież z
gówniarzem kłóciła, poszłam do drugiego reżysera Krzysztofa:
- O co tu chodzi?
- Jest problem, bo Roy wymyślił, że dla jego roli ciekawiej będzie, jeśli to jemu Niemiec udusi siostrzyczkę. Próbowaliśmy mu to wyperswadować, ale się uparł, a głównie to on daje pieniądze na ten film, sama rozumiesz.
A to podlec!!!! Jak on
mógł! Jaka zachłanność aktorska!!!! Mało mu scen? Gwiazdor się znalazł!
Normalnie za pieniądze rolę sobie załatwia!!!! Nagle szlag trafił moje uczucia
i mnie. Obudziła się we mnie aktorka, zabrał mi najlepszą scenę. Nie odpuszczę,
idę po swoje.
- Ale jak to sobie
wyobrażacie, że matka pozwoli dziecku iść z drugim na rękach do obcego Niemca? Dlaczego
ja tam nie idę, dlaczego nie odbieram córeczki z rąk Joscha? No chyba, że mnie
trzyma cała dywizja Niemców, a ja kopię gryzę i wrzeszczę. Bo tak by zrobiła
każda matka.
I tu się zaczęło: bo….może
jak wyskakujesz, to sobie łamiesz rękę? Ja na to, że dla matki to nie powód,
nie czuje bólu, jak są dzieci zagrożone, to może nogę??? Albo odwraca się w
drugą stronę i w tłumie nie zauważa braku dzieci??? Nie, no naprawdę? Matka nie
zauważa braku dziecka? I to w grupie kilkunastu osób, no błagam.
Tak upłynęły dwa dni
zdjęciowe na naginaniu scenariusza do pazernej wersji Roy’a. Walczyłam,
wszystko było do podważenia, coraz bardziej czułam, że muszą wrócić do pierwotnej
wersji. Aż nieopatrznie powiedziałam:
- Musieli by mnie zabić
od razu, tylko to uzasadnia, dlaczego to on ma dziecko, a nie ja.
- Świetny pomysł!!!!! Oczywiście.
Złamiesz sobie nogę, nie możesz iść dalej, po prostu cię dobiją.
Właśnie mnie dobili.
Poległam. Jak ten Roy mógł mi się podobać!!!!!
Zrezygnowana siadłam na
gruzach mojej kariery. Podszedł do mnie zadowolony reżyser dziękując, że tak zgrabnie
wybrnęłam z trudnej sytuacji. Rozluźniony na koniec powiedział:
- To niesamowite, jak
bardzo jesteś podobna do matki Alexa. Właśnie się rozwiedliśmy, Alex to bardzo przeżył,
bo kocha matkę, dlatego wybrałem ciebie, bo pomyślałem, że będzie się przy
tobie dobrze czuł.
O Boże, a ja myślałam, że
to ze względu na moje genialne aktorstwo.
I tu wydawało by się, że zakończyła się moja przygoda, ale rok później zadzwonili do mnie z produkcji, że wszystkie sceny będą kręcone jeszcze raz, ale już koło Zgorzelca, że będę miała rudą perukę, bo nie wyglądam na Żydówkę i będę mówiła po angielsku.
https://www.traileraddict.com/iron-cross/trailer
Lidia Bogaczówna, która
do tej pory zastanawia się, czy im pecha nie przyniosła.
Wszystko jasne! Rzuciłaś klątwę! I słusznie :-)
OdpowiedzUsuń😂😂😂
OdpowiedzUsuń