Póki śmierć ich nie rozłączy
O
wielkiej Miłości póki śmierć ich nie rozłączy
Zbliżały się wakacje, a
to oznaczało, że do Rudnika zjedzie Ciocia Basia z Wujem Władkiem. Aktorzy!!!
Jak co roku zatrzymywali się tutaj na parę dni w drodze do Polańczyka. Na
rodzinę żyjącą na co dzień prawami natury i małego miasteczka padał blady
strach. Kobiety w panice rzucały się na szafy z pytaniem „w co się ubrać”!!!
obmyślając jednocześnie fryzury, makijaże tuszujące niedostatki urody. Czujna
Ciocia nikomu nie przepuściła, pamiętała z zeszłego roku każdą zmarszczkę,
widziała więc nowe, a wagę miała w oczach. Ciocie czy kuzynki, w ogóle kobiety
niestety nie posiadały ani pań garderobianych, ani kostiumów, ani
charakteryzatorek. Zdane tylko na siebie musiały same wymyślić teatr dla
Wujostwa, gdzie nigdy nie jest się zmęczonym i zawsze pięknym. A wspaniałe
posiłki przygotowuje niewidzialna służba. Mężczyźni milcząc z rezygnacją
machali rękami.
Wizyta angielskiej
królowej nie wywołałaby większej mobilizacji.
Lubiłam to podniecenie, w Rudniku tak rzadko coś się działo. Ja mogłam to porównać tylko do przyjazdu Taty z rejsu, co zdarzało się najczęściej raz na rok.
Nareszcie przyjechali.
Samochodem, fiatem 125 p, w jasnym kolorze nieokreślonego koloru, jak to w
socjalizmie bywało. Wszystkie kolory były niekolorowe. Przyjechali z Wielkiego
Świata i nie z Tej Ziemi. Najpierw odpoczywali. Musieli odespać podróż w ciszy
i ciemności. Kiedyś ciocia Janka, najstarsza siostra mojej Mamy, u której się
zatrzymywali weszła nieopatrznie i z rozpędu do pokoju i wybiegła roztrzęsiona,
przekonana, że Ciocia Basia właśnie zeszła z tego świata.
- Boże!!! Ona tam leży
martwa ze złożonymi rękami na piersiach, z głową na wałku i ma już oczy
zasłonięte watą. A biedny Władzio śpi koło niej i w ogóle się niczego nie
spodziewa.
Na szczęście lament
przywołał z zaświatów Ciocię Basię, która zdumiona wytłumaczyła ten
przerażający widok maluczkim z tego naszego partykularza. Esencja na oczy, żeby
odpoczęły, wałek pod głowę, bo nie robią się zmarszczki na szyi , i na wznak,
żeby nic się na policzkach nie odbiło.
To chyba oczywiste. No tak, niby oczywiste, ale kto by tam znał zwyczaje
aktorów. Tutaj nikt do tej pory nie dbał tak o ciało, bo nim nie zarabiał.
Chociaż słyszałam, jak kiedyś Babcia Weronia szeptem mówiła o jakiejś Stasi, co
też ciałem zarabiała, ale nie przypominam sobie, żeby była aktorką, bo przecież
w Rudniku teatru nie było. Skoro już Ciocia do żywych wróciła i nie trzeba było
chodzić na paluszkach wybraliśmy się na długi spacer do lasu, który był
wszędzie (i nadal jest). Składając sprawozdanie z moich wyników w nauce i
zainteresowań intelektualnych – o których wtedy nie miałam zielonego pojęcia,
słuchałam:
- Lidko, nie garb się, trzymaj się prosto, jak ty chodzisz, jak dragon, panienka powinna zachowywać się inaczej. Patrz na mnie, głowa do góry, pierś do przodu, chociaż jestem od Ciebie tylko ODROBINĘ starsza – Ciocia była de domo Grudzińska.
Łatwo powiedzieć pierś.
Trzeba było ją mieć, a Ciocia miała naprawdę.
- Jak Ty byś wyglądała w
kostiumie! Fatalnie! Kostium trzeba umieć nosić. – Boże, co to jest „kostium”!
– roztrząsałam w mojej kilkunastoletniej główce wychowywana na dziko, jak Zosia
z „Pana Tadeusza”.
- Widzisz „rozynkhana”, Basia ma rację – wtrącał ciepło wuj Władek zaciągając po kresowemu, był bowiem z Gródka Jagiellońskiego. No i dla Niego Basiulka zawsze miała rację.
„Rozynkhana” – magiczne
słowo, nie rozszyfrowane przez wiele lat. Nikt nie wiedział, co znaczy, a
padało przecież w każdym zdaniu. Kiedyś, już jako dorosła odważyłam się spytać.
Wuj bardzo się zdziwił- ale co ty mówisz rozynkhana, ja nie rozumiem, jakie
rozynkhana! Wreszcie okazało się, że nie miał świadomości, że robi skrót ze
słów „rozumiesz kochana”. Zresztą zwracał się tak do każdego bez względu na
płeć. Uwielbiałam ten jego miękki zaśpiew ze Wschodu.
Mijały lata, aż wreszcie
na kolejnych wakacjach oznajmiłam Wujostwu, że chcę zdawać do Szkoły
Teatralnej. Ciocia postanowiła mnie przesłuchać, czy w ogóle się nadaję. Byłam
przerażona!!!!! Pamiętam, jak dziś, mówiłam „Panią Twardowską”, głowa do góry,
pierś do przodu – próbowałam pamiętać, ale po paru sekundach i tak miotałam
się, jakbym się od roju pszczół oganiała.
Czekałam na wyrok mokra z
nerwów.
- Masz dobre warunki,
dykcja, temperament, no….bo ja wiem….na początku będziesz grała subretki.
Absolutnie nic mi to
wtedy nie mówiło, ale…uwierzyłam Cioci. Swoją drogą, kto dzisiaj wie, co to
jest subretka. Wtedy to był teatr typów, rządziły warunki zewnętrzne, a teatr
był przewidywalny.
Po paru latach inaczej
czekaliśmy nawzajem na te wizyty. Staliśmy się kolegami po fachu. Godzinami
rozmawialiśmy o teatrze, wspólnych znajomych aktorach, reżyserach. Basia i
„Wadulek” stali się moimi fanami. Odeszli na emeryturę - nastał mój czas,
oglądali mnie w telewizji, czytali recenzje. Kiedyś specjalnie z Płocka
przyjechali obejrzeć mnie w „Weselu Figara” w reżyserii Anny Polony, które
graliśmy gościnnie w Teatrze Małym w Warszawie, tak, był taki na
Marszałkowskiej. Oprócz zachwytów potrafili być krytyczni, dlatego wiarygodni.
Martwili się, kiedy rodziłam kolejne dzieci:
- Lidko, szkoda twojego
talentu, teatr jest zachłanny, wymaga absolutnego poświęcenia. Już nigdy nie
będziesz cała dla teatru. Teatr to misja!
Patrząc na ich życie, poświęcenie, czułam się jak zdrajczyni. Kocham teatr, ale chyba nie tak, jak oni miłością wielką i jedyną. Dlatego tak bardzo kochali siebie nawzajem, bo jedno w drugim kochało też teatr w nim zawarty. Dzieci nie mieli, pierwszy mąż Cioci został rozstrzelany w czasie wojny w Charkowie, przeczytała Jego nazwisko na niemieckim obwieszczeniu, wtedy poroniła. Zmarła 30 stycznia 2006 roku w Płocku, oficjalnie w wieku 85 lat, ale tak naprawdę chyba 89, nigdy nie przyznała się do wieku. Pracowali razem w Bielsku, Białymstoku, Częstochowie, Olsztynie, Jeleniej Górze, w Opolu u Grotowskiego ( tu się poznali),
Kaliszu, Zabrzu, Gorzowie, Koszalinie. To były czasy wędrówek aktorskich. Ciocia grała wielkie role, godne potomkini Joanny Grudzińskiej – żony Wielkiego Księcia Konstantego. Wuj Madej, młodszy od Niej o kilka lat wspaniały w rolach radców, generałów, taki nasz rodzinny Sean Connery.
W ostatnich miesiącach opiekowała się nimi w Płocku moja
kuzynka Tania z mężem. Po śmierci cioci Wuj prosił:
- Weźcie mnie do siebie
rozynkhana do Rudnika, nie chcę być sam, nie potrafię.
Stasia wróciła do domu w Rudniku,
wszystko przemeblowała, urządziła Wujowi pokój. Nie zdążył. 11 lutego przyszła
wiadomość z Płocka o śmierci Wuja. 12 dni po śmierci Basiulki. Miał 80 lat. Nie
można żyć bez połowy siebie.
Lidia Bogaczówna,
pozostająca w lekkiej tęsknocie za tamtym światem i wartościami.
Wspaniały blog. Pani Lidio, proszę napisać coś o studiach w PWST w Krakowie, z kim była Pani na roku? Czy utrzymujecie kontakt? Dzwonicie do siebie, odwiedzacie się na swoich premierach? A może każdy poszedł w swoją stronę. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w teatrze.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za piękną ocenę. Napiszę potem więcej, bo zaraz wchodzę na scenę. 😀
OdpowiedzUsuńPiękne Lidko. Nieistniejący już dawno Świat Teatru Wielkiego. Do którego (z wiekiem, jak u mnie) czasem tęskno. Ci piękni Ludzie patrzą na nasz świat z góry... I chyba im smutno... Wybacz minorowy ton. Pozdrówka...
OdpowiedzUsuńMyślę, że zawsze są przy mnie na scenie, nie mieli innego życia, tylko teatr, też mi tęskno za tamtym światem, no...może nie zawsze, ale ...trochę.
Usuń