Lichtenwald czyli magiczne zaklęcie

 

Po prostu Poręba           28 lipca 2021

 

Magiczne słowo „Poręba”, które często gościło w naszym rodzinnym domu w Rudniku nad Sanem. Zda się, że to kolejna nazwa Raju. Edenu, dla mnie zupełna abstrakcja kojarzona z baśniowym borem, gdzie krasnoludy czy inne leśne stwory rąbały drzewo, karczowały las na swoje dziwne siedziby Lichtenwaldu.



Dla mojej Mamy  symbol młodzieńczego szczęścia, beztroski, mimo powojennej biedy i zawieruchy. Właśnie ta zawierucha pognała mojego Dziadka Jana na drogi koniec niepolskiej Polski za chlebem dla pięciorga dzieci i żony. Przedwojenny policjant, „dwójkarz”, powojenny wróg ludu.



Taki nie zasługiwał na pracę, bo przed wojną wysługiwał się Sanacji będąc przecież urzędnikiem państwowym, budując Polskę od nowa po Wielkiej Wojnie, po trzech latach niewoli rosyjskiej. Pojechał więc Dziadek na kolejne zesłanie, tym razem na Zachód poświęcając życie rodzinne. Rok 1947, ziemie obiecane nie dla każdego brzmiały jak Ziemia Obiecana. Tereny obce architektonicznie, charakterologicznie, mentalnie, a wtedy też językowo. Moja Mama i jej o rok młodsza siostra Stasia w liceum rudnickim,




Janka – najstarsza z sióstr już mężatka z pierwszą córką, najmłodszy Edward lat 9. Babcia nawet nie myślała porzucać swoje rodzinne strony i dom wybudowany przed wojną przez Dziadka. Jedynie Irena pojechała pomagać w gospodarstwie przejętym po Niemcach. Nikt wcześniej z naszej rodziny nie był „chłopem” na roli. A tu hektary, krowy, kozy. Dobrze, że poprzednia właścicielka Niemka Pani Notz nie chciała wyjechać – było nie było - ze swojego domu i nadal pracowała tu razem ze swoją służącą, tyle, że już nie dla siebie. Męża, współwłaściciela fabryki zapałek w niedalekiej Bystrzycy Kłodzkiej straciła na wojnie. Jakie absurdalne sytuacje wygenerowała wojna.

Mama przyjeżdżała tu na wakacje, nauczyła się doić krowy, jeździć na rowerze, nauka dosyć dotkliwa, bo zjeżdżając w wysokiej góry do Długopola Zdroju wywróciła się i zdarła skórę z całej nogi. Ratował ją Pan Kowal, a tak się bała pokazać to swojemu Tacie, że ukrywała jak mogła leżąc w pokoiku na poddaszu. Dopiero po paru dniach Pan Kowal przyszedł spytać Dziadka, jak córka się czuje i wszystko się wydało. Znałam te historie na pamięć. O Włodku, który był tam na kolonii, podkochiwał się w Mamie, pisał listy, potem został lotnikiem, ale jakoś nie wzbudził płomiennego uczucia w młodziutkiej Izabeli. Mamusia od czasu do czasu z łezką w oku mówiła, że znowu śniła się jej Poręba. Rok przed maturą przestała tam jeździć – chociaż raz zdarzyło się, że cała Rodzina zebrała się tutaj na Boże Narodzenie, a choinkę zrobiła im Pani Notzowa. To było 71 lat temu. W 1953 roku Dziadek zdecydował o końcu tej przygody nowych osadników, oddał całe gospodarstwo swojemu sąsiadowi Antkowiczowi, nie wziął ani grosza, chociaż przez 6 lat systematycznie płacił raty, a w domu w Rudniku leży dokument, w którym Dziadek występuje o prawo własności. Wszyscy byli zdumieni takim gestem, a Dziadek, dla którego honor w życiu był najważniejszy powiedział – nie moje było, nie ja budowałem, nie mam prawa wziąć za to złotówki. Jedyne, co przywiózł do Rudnika po 6. latach to rower i parę drobiazgów z tego domu – taca na owoce, mlecznik, dwa obrazki ceramiczne z widokami. Ot i cała 6-letnia przygoda Dziadka sprowadziła się do paru drobiazgów i powiedzenia, że jak jest trudna urzędowa sprawa, to jak Skalski nie napisze, to nikt Ci lepiej nie napisze.



Mój Boże, świat cały zwiedzamy z Mamusią, a do Poręby nie pojedziemy? Ciągle wydaje nam się, że mamy czas, jesteśmy pewni, że zabierzemy Rodziców do krainy ich Dzieciństwa, czy Młodości, bo to wspaniały prezent dla Nich, tylko…jeszcze nie teraz, bo…., bo to, bo tamto, a tymczasem nagle czas nam płata figiel i okazuje się, że już za późno. I zostajemy z wyrzutem sumienia, którego nie da się niczym usunąć.

No to do internetu, żeby znaleźć noclegi jak najbliżej Poręby.  W opowieściach zawsze przewijało się Długopole Zdrój i Bystrzyca Kłodzka. Na pewno coś tam znajdę. I co widzę? Willa Wzgórze Poręba w samym środku tejże Poręby, obecnie należącej do Długopola. Czyli jednak to miejsce istnieje? Nie tylko w wyobraźni mojej 90-letniej Mamy.



Zamówiłam dwie noce. W tajemnicy. Za chwilę dostaję zapytanie, czy na pewno przyjedziemy, bo rezerwacja ważna bezpłatnie tylko do…., o której przyjedziemy itp. Czy na pewno? 71 lat Mama na to czekała!!! Odpisałam, że oczywiście, to prezent na 90-e urodziny w ramach spełniania snów i opisałam pokrótce tę historię.

- Och! W takim razie mamy nadzieję, że będą się Panie czuły tu, jak w domu.

Za parę dni zabrałam Mamę z Rudnika do Krakowa.

- Wiesz Mamuś, jestem tak zmęczona, że na trzy dni wyjeżdżam gdzieś w góry, żeby się zresetować, pojedziesz ze mną?

- No oczywiście, a gdzie?

- Nie wiem, koleżanki mi poleciły ciche miejsce, nawet nie wiem, jak się nazywa, jest basen, świeże powietrze, wszystko jedno, byle z dala od cywilizacji.

Dzień przed wyjazdem zadzwoniła Pani z Willi Poręba:

- O której Panie przyjadą, bo muszę przyjść z kluczami. A o historii Mamy rozmawiałam z moimi przyjaciółmi z Poręby, bo ja dopiero tu mieszkam od 30 lat – ogromnie są ciekawi, o czyje gospodarstwo chodzi.

- Z tego co pamiętam, to Antkowiczów.

- Nieprawdopodobne!!!! Właśnie ci moi przyjaciele to Antkowicze.

No, pomyślałam, dobrze się zaczyna.

Wyjeżdżamy, GPS prowadzi. Wreszcie Mama mówi:

- O Nysa! To kłodzka?

- Nie, chyba, nie, ta jest koło Opola.

Po jakimś czasie: Popatrz, tu jakiś drogowskaz na Kłodzko! Przecież to w stronę Poręby!!!! To tutaj gdzieś niedaleko były moje ukochane tereny!!!! Szkoda, że nie mamy czasu, żeby tak do tego Kłodzka.

Mnie już trochę serce boli, ale chcę przeciągnąć niespodziankę jak długo się da, chociaż coraz trudniej.  - Popatrz! Jedziemy w stronę Bystrzycy!!!! To był przecież powiat! Jakie piękne tereny, to za nimi tęskniłam, co za zbieg okoliczności, że ktoś Ci tak doradził.

Jeszcze dalej udaję zdziwioną, chociaż trudno mi zachować powagę, jak się cieszę, że Mama to tak emocjonalnie traktuje.

- Boże!!!! Popatrz, Długopole Zdrój! Jak będziemy mieć chwilę czasu, to może jutro podjedziemy, to naprawdę niedaleko, jakbym chciała to jeszcze raz zobaczyć – powiedziała nieśmiało.

Wreszcie skręcamy na Porębę. – No nie wierzę!!!! To jest właśnie ta Poręba! Mój Boże, moje najlepsze lata! Ale zbieg okoliczności!!!!

- A kto Ci powiedział, że to zbieg okoliczności? – nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać parkując samochód.

Szczęście Mamy to najpiękniejsza nagroda, ten entuzjazm, łzy w oczach. Przyszła Pani z kluczami.

- Jak się cieszę! Rozmawiałam z Antkowiczami, oczekują jutro po śniadaniu. To Roman, syn Jana i jego żona Weronika.

- Ale skąd Pani to wie? – pytała zdumiona Mama. – My tu wszyscy już wiemy. No i nagle Mama poczuła się naprawdę jak w domu, jakby tych 71 lat nie było. Była ich i Poręby.

Poszłyśmy na spacer. – To było wyżej, skręcało się przy kościele, obok straży pożarnej. O, tu, widzisz? Jest straż!



Teraz dróżką przez las do góry. Mój Boże! Jest! Ten dom!  - przyjrzałam się Mamie, znowu miała szesnaście lat.



- Mamuś, przyjdziemy tu jutro, bo to nieelegancko tak bez zapowiedzi, poczekamy do jutra, do planowanych odwiedzin.

Wiem, jak trudno było Mamusi czekać, ale pojechałyśmy na pyszną kolację do Długopola, tu też były jej wspomnienia.

I wreszcie nastało Jutro. Po śniadaniu już znaną drogą pod górę. Przyjął nas Roman z Weroniką z otwartym sercem i pysznym ciastem domowym.



- W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy o kogo chodzi, bo Renata z Willi mówiła o nazwisku Bogacz. Ale wczoraj powiedziała o Skalskim. Tata o nim bez przerwy mówił, że dobry człowiek, że pomógł, podarował, nie chciał, żebyśmy zapomnieli. Mówmy sobie na „Ty”, przecież wychowaliśmy się w tym samym domu, jesteśmy jak rodzina.





I zaczęły się opowieści, jak w sadze historycznej, o dziwnych czasach, wojnie, biedzie, o honorze. O mojej cioci Irenie, która tu znalazła męża pogranicznika, tu w tym pokoju urodziła się jej córka Halina, o tym pokoiku na górze, gdzie Mama ukrywała zranioną nogę przed swoim Tatą,



o Pani Notz, która wreszcie po paru latach wyjechała do Niemiec, tak, jak do Niemiec wyjechało teraz pół Poręby młodych Polaków. O autostradzie wysoko w lesie niedokończonej przez Niemców, na którą chodziło się na spacery z sympatiami, i o tym, że Pan Kowal to zawód a nie nazwisko. I o tym, że zawsze te progi są dla nas otwarte, tak, jak im o tym przypominał Tata. I że nie musimy jeździć po hotelach, bo tu jest nasz dom.



Takie chwile są cudem, ale żeby cud się zdarzył musimy go zainicjować. W każdej rodzinie są takie zagubione miejsca w Czasie, trzeba je koniecznie odnaleźć. To są najlepsze prezenty dla każdej ze stron.



Lidia Bogaczówna, szczęśliwa i dumna, że nie czekała, aż będzie za późno.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

BUTY