Historia niezwykłego szaleństwa w pewnym filmie
Nawet Charles Bukowski ze swoją „Historią zwykłego szaleństwa” nie przebije mojej opowieści o pewnym filmie. Sami zobaczcie ci, co chcecie zajrzeć za kulisy planu filmowego i zgłębić tajemnice naszego zawodu. To historia sprzed 13 lat, ale chyba dopiero teraz ochłonęłam i jestem gotowa się podzielić. Część tematu - czyli pierwszą część tej dziwnej historii rozpoczęłam w moim wcześniejszym wpisie „Miłość względną jest”. Ale druga część jest równie śmieszna i zadziwiająca!!!!!!!
13 Lipca 2008
Wczoraj wstałam bardzo
rano – jak na mnie – bo jechałam do filmu ze śp. Roy’em Scheiderem. Tak, on
dalej jest w produkcji – film oczywiście. Jakoś tak zrobiło się niepośpiesznie,
dlatego wyszłam jeszcze na plac zrobić zakupy na długą podróż do Zgorzelca, bo
teraz tam będziemy kręcić, mimo że w zeszłym roku te same sceny kręciliśmy pod
Krakowem. Ale widocznie tam las jest inny, zieleńszy bardziej, czy "cóś".
14 lipca ( jutro Bitwa pod Grunwaldem )
Myślę, że gdyby pod
Grunwaldem byli Anglicy, to nigdy byśmy tej bitwy nie wygrali. Wioska, w której
zapadliśmy na końcu świata nazywa się Trójca – nie święta, chociaż potrzeba
świętej cierpliwości do tego angielskiego reżysera, ale cóż, kto bogatemu
zabroni. W dokumencie z 1359 r. wieś figuruje pod nazwą Troschendorf, czyli na bitwę w 1410 by się nadała, nawet są zabytki,
przede wszystkim kościół, jak na Trójcę przystało.
Siedzę w cateringu,
popijam kawę z mlekiem ( zbożową, bo lubię ). O! Właśnie wpadła Marta:
- Reżyser nie
zaakceptował mundurów, bo to jest Waffen SS, a nie ci, co przyjeżdżali po
Żydów!
No pięknie! Z jednej
strony, jako Żydówka – gram tutaj matkę głównego bohatera (granego właśnie
przez Roy’a Scheidera) rozstrzelaną w czasie wojny – to się cieszę, ale z
drugiej strony nie mogę mieć więcej dni zdjęciowych, bo 19-ego mam próbę we
Wrocławiu do drugiego filmu, który robi Ewa Stankiewicz (wtedy jeszcze nie była
TĄ Ewą).
A propos mojej roli i reżysera. Półtora roku temu kręciliśmy już te same sceny koło Krakowa, ale zmarł ojciec reżysera i film przerwano. Teraz okazało się, że w zeszłym roku, grając tę samą rolę grałam Polkę,
a teraz Żydówkę, dlatego muszę zmienić włosy
z blond na rude, a piegi zakryć czym się da. Dziwne to dla mnie, ale i tak ja nie
mam tu nic do gadania. Zresztą i tak jestem w lepszej sytuacji od niemieckiego
aktora Sebastiana, który czeka już parę dni na niebieskie soczewki kontaktowe,
bo Joshowi nie spodobały się jego brązowe oczy – podobno Niemcy takich nie
mieli. Tak twierdzi Anglik, bo swoje wie, a Sebastian poważnie zastanawia się
nad swoją narodowością.
Siedzę więc w peruce z bladą
twarzą i ćwiczę cierpliwość, już drugi
dzień mi leci, a jeszcze nic nie zagrałam, bo reżyser robi po kilkadziesiąt
dubli, nie tłumacząc dlaczego. W ten sposób on tego filmu nigdy nie skończy i
może w przyszłym roku znowu zarobię tym razem w kruczoczarnych włosach. A tu co
chwilę ktoś z grupy rekonstrukcyjnej wpada w panice i mówi, że innych mundurów na
pewno nie było, ale reżyser nie głupi, nie dał się wywieźć w pole i żąda
pokazania dowodów. Część szuka w internecie, a część pokazuje mu zdjęcia
dokumentalne z czasów wojny. Na razie nic z tego, twardo obstaje przy swoim.
14.30, a my dalej
siedzimy.
Właśnie wszedł młody
człowiek cały w kolorowych tatuażach obwieszony ćwiekami i z pomalowanymi
paznokciami u nóg na czarno. Bo ja wiem? Może obok kręcą jakiś inny? Czy to z
ekipy, czy może aktor? Teraz taka moda, żeby się niczemu nie dziwić, bo a nuż
to nowy pomysł reżysera? Na wszelki wypadek udaję, że to w ogóle dla mnie nie
dziwota, że światowa jestem, a nie z jakiejś filmowej wiochy.
15.45 – nadal siedzę i
nic.
I tak siedziałam cały
dzień, ale skoro mi za to płacą?
Koniec zdjęć na dzisiaj.
15 lipca
Jak wyżej – siedziałam i czekałam. Obok mama z Julką siedmiomiesięczną, której idą ząbki – ta mała gra moją córkę Esterkę. Umęczone pod ponckim Piłatem. Dziecko ma inne prawa na planie, ale oczywiście reżyser się tym w ogóle nie przejmuje. Wreszcie stało się to, co było oczywiste, że dziecka już się nie dało uspokoić, chociaż wszyscy próbowali różnych sposobów, mama też się już z tego umęczenia rozpłakała - czekała od rana z ciężkim dzieckiem na rękach – i produkcja na własną odpowiedzialność odesłała je do hotelu, uświadamiając przy okazji mamę, jakie ma prawa. Finansowe też.
Koło 18-ej wreszcie
stałam się aktorką, z lalką na rękach zamiast Julki i wypowiedziałam tekst „
obiadu też nie będzie”.
- A dlaczego po polsku? –
spytał zdziwiony Josh.
- Bo taki mam scenariusz.
- Bzdura, proszę to mówić
po angielsku.
Boże, dlaczego? Przecież
miałam mówić po polsku. Pchły na mnie zdechły. I następne dwie godziny
kilkadziesiąt dubli – nie z powodu mojego angielskiego, bo i tak to ma być
chyba dubbingowane, ale żeby Alexander, syn reżysera ładnie wyglądał w kamerze
i żeby zechciał łaskawie cokolwiek zagrać. Ekipa jest już na skraju
wytrzymałości, a tu jeszcze nie widać końca. Może przynajmniej na osłodę będą nadgodziny?
16 lipca
Dzisiaj dostarczono szkła kontaktowe dla Sebastiana, które kosztowały kilkaset złotych, bo musiały być korekcyjne. Josh długo się przyglądał, po czym stwierdził, że oczekiwał innego efektu, dlatego rezygnuje z… tego aktora,(tak, nie ze szkieł), no chyba, że chce zagrać w tłumie jakiegoś partyzanta, to może zostać. Polskiego oczywiście. Co za wstrętny... zawód, bo trzeba wytrzymywać psychicznie takie sytuacje. W imię czego ja pytam takie upokorzenia. Sebastian najpierw wpadł w szał, a uspokajany przez nas zrozumiał, że przynajmniej finansowo może się odegrać, ma wakacje i jeszcze mu za to płacą. Z rozpaczy i żeby oderwać się od tego szaleństwa pojechaliśmy na drugą stronę mostu, do Goerlitz na kawę. Pięknie odnowione, warto się tam wybrać, perełka.
Alexander – teraz
szesnastolatek – chowany bezstresowo pali, jeździ samochodem i pyskuje do
ojca i nie tylko do niego. Respekt ma tylko przede mną, wystarczy, że na niego
spojrzę. Josh, żeby uspokoić syna w trudnym wieku zmienia co chwilę scenariusz i dokłada ujęcia,
jakie syn sobie życzy. Już dawno odwróciły się proporcje i to nie Alexander gra
młodego Roy’a Scheidera, ale Roy gra starego Alexandra. Zresztą właściwie
reżyserię też powoli przejmuje. Oj, nie wróżymy temu filmowi sukcesu, chociaż,
kiedy już nie wytrzymałam, i poprosiłam Josha, żeby mi wytłumaczył, dlaczego robimy już
trzydzieste ujęcie bez żadnych uwag, gdzie jestem na granicy wytrzymałości
emocjonalnej, bo zaraz zastrzelą mnie i moje dzieci, odpowiedział, że nie
rozumiem tego, ale on robi film dla Akademii Filmowej na Oskara.
A to pardon! Tym
bardziej, że kamerzysta powiedział mi:
- Lidka, daj spokój,
przecież ciebie i tak nie ma w kadrze, bo to jest cały czas zbliżenie twarzy
Alexandra, a ty jesteś tylko do kontaktu, żeby on wiarygodniejszą miał minę.
Chciałam ambitnie, ale
skoro tak, nie pozostaje mi nic innego, jak myśleć śladem Sebastiana, że muszę
zarobić na wakacje. To też ważna motywacja.
Chwała Bogu jest nas
więcej towarzyszy niedoli i próbujemy się wspierać, żeby nie zwariować. Monika
i Olga – siostry charakteryzatorki, które w zależności od kaprysów reżysera
potrafią z nas zrobić raz Żyda raz nazistę, są jak olej wylany na wzburzone
morze. Chociaż obawiam się, że nawet ich
kunszt charakteryzatorski temu filmowi nie pomoże. I tak zszedł tydzień. Oby
następna praca okazała się dla mnie łaskawsza. Ale pieniądze zarobiłam, czymś
się trzeba pocieszyć.
Lidia Bogaczówna, która
już wie, że aktorzy często wiedzą szybciej.
Komentarze
Prześlij komentarz