Niewiarygodna lecz odbyta Podróż Życia - w odcinkach!

 

Niewiarygodna lecz odbyta Podróż Życia - w odcinkach!


18 lipca 2016, poniedziałek

Dziennik pokładowy czas zacząć. Wszystko gotowe na Podróż Życia – tym razem Francja – Gaskonia. Wyjeżdżamy jutro rano w 4. rocznicę śmierci Tatusia – będzie czuwał nad nami ciesząc się, że robimy Babci Izi taki prezent.

Podczas kolejnego pobytu w Krakowie Mama jak zwykle rozmawiała przez telefon ze swoim Przyjacielem sprzed lat, świadkiem na jej ślubie 62 lata temu. Nie widzieli się kilkanaście lat, a z Jagodą – jego żoną 40 lat. Józef Nowak urodził się we Francji i jako kilkulatek przyjechał z rodziną do Polski – tzw. komuniści francuscy. Tutaj uczył się polskiego, odbył jeszcze wojsko, a potem wrócił z polską żoną i synkiem do Francji. Mówi po polsku perfekt. Teraz Pan Józef po rozruszniku, operacji kolan – no cóż, lata lecą.

Mama powiedziała odkładając słuchawkę:

- Ech, tak lubimy sobie porozmawiać, powspominać, jaka szkoda, że się już nigdy nie zobaczymy.

Cóż za paskudne słowo NIGDY! Jego bezwzględność! Ale ta chyba zależy od nas? To my możemy je zneutralizować, jak raka.

Serce zabolało - nigdy nie mów nigdy. Dlaczego mieliby się nie zobaczyć? Cóż to w tej chwili znaczy głupie 2200 km? Tym bardziej, że Pan Józek tyle lat zaprasza. Ale skąd finanse? Remont pokoju przecież zamówiony – gruntowanie, siatka, gipsowanie, malowanie – po prostu wydatki. Najwyżej pożyczę, cel szczytny. „Jak marzę, to się nie chrzanię” – cytat z młodego kolegi stał się moją dewizą. A tu nagle reklama wpada! Szczytny cel i determinacja, to gwarancja sukcesu.

I tak wyruszamy z Jędrkiem i Mamą zaopatrzeni w polskie symbole – dżem jagodowy i wiśniowy robiony przeze mnie, kabanosy, żołądkowa gorzka, kiełbasa wiejska, metka cebulowa, barszcz biały i czerwony, grzybki suszone, i różne inne rzeczy w wiklinowych koszykach prosto z Rudnika. Ciekawe, co z tego w tym upale dojedzie. Bon voyage!

19 lipca, wtorek

Wyjechaliśmy o 9-ej i już o 15-ej byliśmy w Wiedniu. Hotel Urania, centrum.

- Ten hotel jest przykładem, jak z kiczu zrobić zaletę. – powiedział Jędruś.

Iście królewski przepych! Nie wiedzieć tylko, dlaczego ściany z grafitowego papieru ściernego. Może dlatego, że ścierają się tu wszystkie trendy estetyczne i nieestetyczne. Gruss Gott! Jesteśmy w Austrii – parking hotelowy za dobę 18 euro. Co kraj, to obyczaj! Idziemy do centrum dalej wydawać ciężko zarobione pieniądze.

21.21 – wróciliśmy do hotelu o różowo - niebieskiej elewacji, na liczniku kroków 15 km!

Biorąc pod uwagę wiek Babci, będą ją anieli na sądzie ostatecznym trąbami dobijać. Stephanplatz zaliczony, katedra, kawa i strudel u Leopolda Havelki, który zmarł dopiero w grudniu 2011 roku, a zawsze siedział na brokatowej kanapie.



Czyli był, jak byliśmy tu w maju 2010 roku, a myśmy nawet o tym nie wiedzieli. Kanapy brudne, wypalone dziury po papierosach, już bez kłębów dymu, które snuły się jeszcze za naszym ostatnim pobytem – taki nastrój CK Austrii.






Potem Hofburg – ogromny – 2600 pokoi, teraz pracuje tam 5 tys, osób! No i piwko.



– Chyba taniej by im wyszło, gdyby kupili na ściany papier ścierny, a pewnie kupili za ciężkie pieniądze tapetę pod tajemniczym tytułem „nocne safari w Serengeti” – skonstatował Jędruś w hotelu, bo wyostrzył mu się dowcip po piwie.





O cholera!!!! Babcia wypiła mi piwo!!!! Kiedy ja sobie spokojnie pisałam memuary! No cóż, ktoś musi zachować trzeźwość umysłu.

Rano pobudka o 6-ej, bo jutro Wenecja! Babcia Izia będzie teraz wędrować po świecie, jak krasnal z „Amelii”. A my z Jędrusiem wychodzimy jeszcze na Prater.

- Babciu, nastawić Ci telewizję?

- A idź! Okupacja mi się przypomina, nie chcę!

No i byliśmy na Praterze, gdzie dominowało diabelskie koło i pijani kompletnie turyści z Polski, patrioci. Jest się czym chwalić, powstali z kolan, żeby co chwilę padać od wypitego piwska. Ambasadorzy naszego kraju za granicą, ze swoimi wulgarnymi kobietami drącymi się na całe gardło, tak, żeby wszyscy na świecie wiedzieli, że nawet łacinę znają. Jaki wstyd! Miał absolutną rację Radek Sikorski mówiąc kiedyś o naszej murzyńskości, to nie Polacy powinni się obrazić, tylko "Murzyni" – pardon za to słowo. Wiem, bo jeżdżę po świecie. A obrażają się za to tylko ci, którzy doskonale wiedzą, że to o nich. Mnie to nie dotknęło, a nawet zdumiała trafność spostrzeżenia. Pamiętam, jak niektórzy „intelektualiści” i politycy obrazili się na Tischnera za „homo sovieticus”.

A ściany w hotelu nadal, jak przedsionek piekła. Pójdę spać.

20 lipca, środa

Mnie już dzień się zaczął o 4 rano z powodu migreny. Muszę doczekać do śniadania o 7-ej, wtedy wezmę tabletkę, a tu boli coraz bardziej, serce, jelita i ogólna telepka. Zeszliśmy na śniadanie – no niestety, musiałam wyjść, nawet zapach jedzenia mnie dobijał. Wyjechaliśmy przed 8-ą w kierunku Wenecji. Na 13-tą powinniśmy być. Padłam z tyłu po dwóch tabletkach wygrawszy ze śmiercią. Nagle usiadłam przerażona! Obudził mnie nienaturalny stukot i gwałtowne hamowanie. Wyszliśmy obejrzeć – prawe przednie koło poszłoooo! 50 kilometrów od Klagenfurtu.

Jędrek szybko zmienił na zapasowe, które nie wiedzieć dlaczego postanowił napompować na stacji przed wyjazdem o 3-ej w nocy, bo było nie pompowane 19 lat – tak, tyle ma nasz samochód! Albo intuicja, albo św. Krzysztof.

Dzwonię na telefon alarmowy PZU, bo przecież mamy ubezpieczenie za ciężkie pieniądze.

- Proszę nam podać adres wulkanizatora w Klagenfurcie.

- Oczywiście, zaraz do Pani oddzwonię.

- Mam pytanie, czy my mamy zapłacić teraz i wziąć rachunek, czy to jakoś Państwo załatwią bezgotówkowo, bo za opony to wiemy, że musimy zapłacić, (O zgrozo, pieniądze wyliczone!) ale za usługę?

- Ale to nie obejmuje wulkanizacji, ani wymiany opon.

- To przepraszam, za co ja zapłaciłam te pieniądze?

- No gdyby Państwo nie mieli zapasowego koła i trzeba by było przyjechać i holować. No ale przecież jedziecie.

- Acha! – zatkało mnie. I to właśnie za tę wiedzę, która mnie zatkała zapłaciłam PZU.

W Klagenfurcie GPS prowadził nas wg. adresu podanego przez niezwykle miłą panią z PZU – trudno się dziwić, że miła, skoro za ten numer telefonu zapłaciłam awansem w Krakowie 460 zł - tak, że jeździliśmy po tym mieście z prawa na lewo i odwrotnie – orientowaliśmy się po IKEI, którą mijaliśmy z różnych stron wielokrotnie. Nawet „dotarłeś do celu” usłyszeliśmy podjeżdżając pod tutejszy schloss, gdzie nijak tam warsztatu. Wreszcie z mozołem znaleźliśmy Reifen, ale były opony 13-tki i 15-tki, a reifen 14-ek nie było. No to na drugą stronę miasta po 14-tki i z powrotem lżejsi o 120 euro. Chwała Bogu miły pan wulkanizator przyjął nas omijając kolejkę – 30 euro i 2 godziny w plecy. W międzyczasie rozpruła mi się torba na wszystko, którą zakupiłam w HM-ie na tę okazję, żeby ładnie za granicą wyglądać. Ładnie wyglądałam siedząc na placu manewrowym i próbując okiełznać prujący się sznurek kilometrami, jak stary sweter. Zeszyłam to wszystko na okrętkę – teraz wyglądam jak z przeceny.

Wreszcie w ogromnym upale – samochód bez klimy – dojechaliśmy do pension pod Wenecją. W pokoju 3 łóżka i umywalka, ale za to klima. Wsiedliśmy w autobus nr 19 pod domem i po czterech przystankach wysiedliśmy w magicznym mieście pełnym tajemnic. Jędruś tu po raz pierwszy, Babcia była tu wiele lat temu z Dziadkiem, kiedy byli razem w kolejnym rejsie.




Wąskie uliczki, przesmyki, mostki, tłumy, wszystko ozdobione przerażającymi maskami, które wprowadzają tu niepokój, jak z horrorów. Dotarliśmy do Rialto – a tu remont!





Widocznie nie spodziewali się, że przyjedziemy. Nie ma najpiękniejszego miejsca widokowego na Grand Canale! Wcześniej wstąpiliśmy do Kościoła św. Rocha i wspaniałej gotyckiej Bazyliki St. Maria Gloriosa dei Flori. Z sarkofagiem Canovy w kształcie piramidy – tu jest jego serce, i z grobowcem Tycjana wzniesionym 3 wieki po jego śmierci.

Mamusia dzielnie podążała za nami, ale musieliśmy wreszcie usiąść na kawę i piwko, bo od tego labiryntu kręci się w głowie, a tu oczywiście upał.

Teraz na Plac św. Marka i Most Westchnień, żeby powzdychać.




Wspaniałe miasto, ale nie do życia. Tłumy z całego świata przewalające się i zostawiające tony śmieci i hektolitry moczu, co czuć w mniej uczęszczanych uliczkach. Pizza, lasagne i wracamy. Oho! Łatwo powiedzieć! Wpisaliśmy w Google Kościół św. Rocha, bo od niego zaczęliśmy. No i się zaczęło. Ciemność zapadła, miasto opustoszało, a my, jak parę lat temu ze Zdzisiami krążymy i krążymy we wszystkie strony świata – okazuje się, że w takim dziwnym mieście nawet GPS się gubi. Co chwilę ślepa uliczka, mur, kanał po prostu, kanał! A Mamusia już 85 lat skończyła. To mnie już nogi wchodzą…przez grzeczność nie powiem, gdzie, a co dopiero jej? Ciągle nas wyprowadza w coraz inne rejony. Czy my aby nie chodzimy w kółko?  Wreszcie przytomny Jędruś – co znaczy męski, analityczny umysł – wpadł na to, żebyśmy może znaleźli Rialto, bo przecież to jedyny most na drugą stronę kanału. GPS pokazuje kolejny kilometr. Ale wreszcie w dobrym kierunku. I kolejne 1300 metrów za mostem. Jest plac z autobusami!!!! Nie zostaniemy tam na zawsze jako trzy krążące kościotrupy! Podjechała 19-tka, do której wsiadły trzy szczęśliwe trupy turystów. Jędrek występuje o order dla Babci.

Och! Jak słodko śpią, kiedy ja jeszcze muszę pisać to sprawozdanie, żeby się potem nikomu miasta nie pomyliły. Chociaż Mamusia powiedziała:

- Nie ma mowy! Nie tylko zapamiętam to do końca życia, to śnić mi się po nocach będzie.

Dzisiaj było kolejne 12 kilometrów i jeszcze rozdarła mi się spódnica. Mam nadzieję, że to był jedyny taki dzień przygód.

21 lipca, czwartek, upał, 8.30

Babcia chrapała, jak pułk wojska po zwycięskiej bitwie. Chyba coś było na rzeczy, bo jak wstała, to powiedziała, że wczoraj zafundowaliśmy jej „padnij, powstań, padnij, powstań”. Zeszliśmy na śniadanie. Pyszne! Estetyczne! Cappuccino lepsze niż na Placu św. Marka, w ogromnych filiżankach, sok ze świeżych pomarańczy, chrupiące croissanty. Interes rodzinny, przemiła właścicielka – miejsce godne polecenia. Jędrek znalazł to z certyfikatem TripAdvisor. A teraz w dalszą drogę.

Godzina 21.15 Dojechaliśmy do Cannes. Ciąg dalszy nastąpi !!!!!!!


Lidia Bogaczówna, która wie, że trzeba spełniać niemożliwe marzenia Rodziców.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

BUTY