Ach, te Sylwestry!!!

 

                                                          SYLWESTER MARZEŃ

 

Taka noc dzisiaj, że skłania do podsumowań i wspomnień. Pilnując wnuka - a niech się Młodzi bawią - przypomniał mi się Sylwester sprzed 20 lat w czasach, kiedy jeszcze ludzie wiedzieli, co to zaspy i mróz. Ech, młodość, młodość, cóż za czasy cudowne!!!!

Bezduszna komórka rozpoczęła poświąteczną pracę 8.30.

- Ale jestem idiotka. Po co ja wpłaciłam na Sylwestra dwa miesiące temu. Widocznie miałam jakąś niespotykaną zwyżkę formy. Teraz najchętniej zostałabym w domu, żeby usnąć przy telewizji. Wiem, że są świetne programy, np. „Spotkanie z Balladą”. Ale cóż, nie mogę zawieść moich Przyjaciółek Haneczki i Marzanny, bo to ja namówiłam je na wyjazd. Trzy samotne kobiety, bo mąż spędza Sylwestra w pracy. I Bogu dzięki! Nie, nie! Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja Go kocham, tylko tu chodzi o pieniądze.



- Ale z ciebie palamenter- mruknął obojętny na koniec roku kot Mecenas. – Ja zostaję w łóżku, nigdzie nie wpłaciłem. Poza tym trzeba umieć starzeć się z godnością, a nie łazić po balach w tym wieku.

- Zjeżdżaj z mojej pościeli.

- Takie słowa w ustach dojrzałej kobiety? A fe!

Wyskoczyłam z łóżka. Kot przezornie wyniósł się na piec.

Trzy tygodnie temu wstąpiłam do fryzjerki umówić się na zrobienie koka. Jedyny wolny termin był dzisiaj o 9.30. Pięknie!

- Jaki ma być ten kok?

- Wszystko jedno, byle nie Stasia Gierkowa.

O tej porze naprawdę wszystko mi jedno. Kok wyszedł piękny, ale co ja teraz z nim zrobię przez cały dzień? Nie ma mowy o ukryciu go pod czapką, chustką, kapeluszem. A mróz jak cholera.

Wróciłam do domu zmarznięta, bez makijażu, w dżinsach i koku na głowie.

- Co ci się stało? – spytały oniemiałe dzieci.

- Nic – burknęłam. – To będzie zupełnie inaczej wyglądało z makijażem, biżuterią, suknią. Nie znacie się. Brak wam wyobraźni.

- Aha! – stały z rozdziawiona gębą,.

Minęłam je i weszłam do kuchni.

- Boże! Wyglądasz jak główna księgowa!- zdziwił się mąż.

- Bardzo śmieszne – odwróciłam się wściekła.

W drzwiach stanął Mecenas:

- Przecież nic nie mówię!

- Poszedł! Psik!

- Do mnie? Jak do kota? – odwrócił się i mrucząc pod nosem wyszedł wściekły:

- Kiedyś stąd ucieknę i zacznę żyć na kocią łapę.

- Ty lepiej zacznij na własną rękę! – udarłam się do odchodzącego ogona.

Nich się ten rok już skończy. Czy zawsze wszystko musi być na mojej głowie? Łącznie z kokiem?

- Idę po zakupy – złapałam koszyk i wyszłam zostawiając wszystkich w osłupieniu.

Kiedy kończyłam w mięsnym, Panie nagle krzyknęły:

- A! To Pani! Nie poznałyśmy z tą fryzurą. Będzie Pani miała szczęście. Prosimy do nas na chwilę na zaplecze, złożymy sobie życzenia.

- Nie wiem, czy mogę, nie mam ze sobą badań na nosicielstwo – zażartowałam.

- My też, ha, ha, ha!!!- chyba zażartowały Panie.

- No to na momencik.


Złożyłyśmy sobie życzenia i wypiłyśmy „lampkę” szampana z plastykowego kubka. Kok powoli zaczynał mi być obojętny.

W spożywczym: - Wesołej zabawy do rana!

- Proszę? Skąd....

- No przecież ten kok…

Niech już wreszcie będzie wieczór!

Zadzwoniłam do Marzanny udając entuzjazm:

- Czekam o 20-ej, mam już pięknego koka. Doczekać się nie mogę tej zabawy.

- Ja też.

Cholera! Myślałam, że może one nie będą chciały, ale niestety, nic mnie nie uratuje.

Zaczęłam ubierać się jak na gilotynę. Już od miesiąca wiedziałam, że ubiorę złotą sukienkę mini – stąd ten złoty kok. Lata 60-te.

Zadzwonił domofon:

- To ja, Marzanna. Jestem wcześniej, bo Asia z Agatą ( córki Haneczki) koniecznie chcą nas zobaczyć w kreacjach i czekają z Haneczką u Asi.a

- Chodź na górę, bo ja jeszcze nie gotowa.

Weszła Marzanna, a z nią naszyjnik z ametystów, gorset, długa spódnica.




Jak to nigdy nie można niczego planować. Ubrałam jednak długą czarną i szal koronkowy. Potem pojechałyśmy po Haneczkę – ale wytworna kobieta, potem wróciłyśmy po zaproszenia, których zapomniałyśmy, potem przesiadłyśmy się do samochodu Haneczki, bo mój pełnoletni Golf zdecydowanie odmówiłby jazdy pod górę w taki śnieg i mróz.

Wreszcie dotarłyśmy do Folwarku Zalesie u Władka Łazarskiego. Czułam się jak Amundsen. Trzaskający mróz -20oC, płonące pochodnie wzdłuż drogi, i widok z góry aż po same góry.

W środku ogromne sale, ogromne kominki, ogromne stoły z ogromem jedzenia, ogromna choinka. I tylko ludzi mało, jakieś skromne trzysta osób. Sama Rodzina i znajomi. Potem tańce, życzenia, sztuczne ognie. Usiadłyśmy wreszcie przy herbacie.

- Muszę Wam coś powiedzieć. Wczoraj poślizgnęłam się i upadłam na biodro. Tak mnie bolało, że w ogóle nie miałam ochoty i siły iść na tę zabawę, ale pomyślałam, że muszę, skoro Wam obiecałam – powiedziała Haneczka.- Ale teraz jest naprawdę bardzo miło.

- A ja dzisiaj rano postanowiłam, że nigdzie nie idę. Nie mam nastroju. Wtedy zadzwoniła pełna energii Lidka, że już ma koka i czeka na mnie o 20-ej. Nie mogłam Wam tego zrobić. Zresztą teraz jestem zadowolona, że przyszłam - rzekła Marzanna.

Zamilkłam, jasna cholera, przyznać się?

Jak to dobrze, że nie byłyśmy takie szczere parę godzin temu, bo ominąłby nas sympatyczny, arystokratyczny  Sylwester.

Lidia Bogaczówna, która ostrzega, że nie zawsze szczerość się opłaca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

BUTY