Ziemia Święta, Święta i po Świętach

 

28 stycznia, wtorek



Rano podróż autokarem przez Pustynię Judzką do Betanii, tam, gdzie Jezus z uczniami zatrzymywał się u rodzeństwa Marii, Marty i Łazarza. Oglądam przez okno krajobraz i jestem przerażona!





Mój Boże! Ta nasza Ziemia umrze. Zabijają ją ludzie. Jakiś promil walczy o segregację śmieci i zastanawia się, czy rozbita szklanka do szkła czy do mieszanych, że bio nie w woreczkach tylko bezpośrednio do kubła, a tu właśnie bezpośrednio wszędzie tony, wzdłuż drogi sterty opon, materacy, zardzewiałych skrzyń, które kiedyś może były lodówką, kontenery, opakowani, skrzynki, a nad tym fruwająca folia, zwisająca z drzew, zahaczona o druty kolczaste, gruz. To samo przed każdym domem, sklepem, połówki samochodów, krzesła, wszystko martwe od wielu lat, nawet na małych parometrowych rondach, na środku skrzyżowania wysypane góry śmieci i żelbetonu. Świadomość planety to jedno, ale że im to nie przeszkadza, że do tych szeroko otwartych sklepów, jak garaże wwiewa im to i chodzą po zgniliźnie!!! Módlmy się o Matkę Ziemię – prosiłam na mszy w Domu Łazarza. Przy parkingu sklepik, gdzie kupiłam olejek nardowy, ten sam, którym było namaszczane ciało Jezusa. A na parkingu zaparkowany nasz autobus Volvo i wielbłąd.



Do Jerycha jedziemy przez pustynię Judzką mijając osady Beduinów – stada owiec, osiołki i ich – no właśnie, zabudowania? Szałasy? Trudno to nazwać czymkolwiek, zadaszenia sklecone z tych wszystkich odpadów zbieranych na poboczach dróg. Gołe góry w kolorze jasnych wielbłądów. Suniemy nowo wybudowaną czteropasmówką, patrzę i myślę, że krajobraz piękny, jakże inny od naszych, ale chyba był bardzo nieprzyjazny, 2 tysiące lat temu Jezus przemierzał tę drogę parę razy, wszędzie zbójcy. Teraz rozumiem przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, Żydzi uważali takich za zdrajców i odstępców, a to właśnie on, nie kapłan, nie lewita uratował napadniętego kupca.

Na chwilę zboczyliśmy z drogi, żeby obejrzeć meczet, w którym według tradycji muzułmańskiej jest pochowany Mojżesz. I rzeczywiście jest niby jego grób i sarkofag. Ale przecież Mojżesz za swój grzech zwątpienia przy wodach Meriba zmarł nie dotarłszy do Ziemi Obiecanej, chociaż zdążył ją zobaczyć z daleka, z góry Niebo.



Jedziemy dalej, już na płaskim rozległe plantacje palm daktylowych. Kroczymy drogą Jezusa z uczniami, który przez pustynię szedł z Jerozolimy nad Jordan do Jana Chrzciciela zatrzymując się po drodze u Łazarza. Ciekawe, ile im to zajęło.

Rzeka Jordan, ta….rzeka !!!!! Rzeczka! Teraz wylała, palmy na brzegu do połowy zalane, ale na szerokość to 1/3 Sanu w Rudniku. Woda mętna i wiry jak w Sanie. Tu odnowiliśmy swój chrzest. Ksiądz nie żałował jordańskiej wody. Wzruszający moment i piękne słońce. Wreszcie ciepło. Poczułam wiosnę.



Dalej Jerycho – dobrze, że piszę, bo potem wszystko by mi się pomieszało i nałożyło. Jerycho, najstarsze miasto świata, gdzie Elizeusz w rydwanie został uniesiony do niebios.



Jeden starszy ksiądz, który był z nami powiedział z namysłem: „coś w tym musi być”. To tutaj Herod wybudował sobie letnią rezydencję, nie dziwię się, też nie chciałabym marznąć w Judei. Przy wjeździe olbrzymia stara sykomora, oczywiście nie ta, na którą wlazł Zacheusz nikłego wzrostu, bo sykomory tyle nie żyją. A jak gęsta! Ciekawe, jak go tam Jezus wypatrzył!?

Biedna ta Palestyna. Tu wszystko tańsze niż po stronie izraelskiej, wszyscy mają ich za gorszy gatunek, żyją w izolacji z tego, co im urośnie, albo z turystów, którzy wysłuchają fragmentu Ewangelii o kuszeniu Chrystusa, kupią kolejny różaniec i odjadą. Góra Kuszenia też ogromna. Już wszyscy ci sprzedawcy mówią po polsku „dobra, dobra, zupa z bobra” , hmmmm, „jak się masz kochanie”, itd. Wszędzie koty i sok ze świeżych granatów po 10 zł polskich. Tak, polskich. Ja też pod tą Górą uległam pokusie i kupiłam perełki za 50 zł, bo mi się zrobiło żal tych ludzi. A przecież kiedyś musiało tu być pięknie, przecież to oaza na pustyni. Tak, żyją w izolacji, jak my w komunizmie.



Dzisiaj jeszcze w programie Morze Martwe.




Niby 76 km na 16 km, ale niestety gwałtownie wysycha, ludzi pełno, „ślizgo, można się je…ąć”, jak powiedział pewien chłopak wskakując do tramwaju. Szare błoto, używane do drogich kosmetyków na całym świecie, to nic innego jak po prostu nasze „szare mydło”, w którym taplałam się w rzeczce mojego dzieciństwa. 15 stopni, nie za ciepło, dla mnie wręcz zimno, ale weszłam, wysmarowałam się, wyszłam, żeby wyschło, spłukałam pod słodką wodą i nareszcie się ubrałam. Szkoda, że przy paru posadzonych palmach i kawałku zieleni przy kawiarniach kamienie, żelastwo i śmieci. Że też im to nie przeszkadza, widzą to codziennie latami, bo przecież wielu tutaj pracuje, żeby tego nie posprzątać?

Jutro pobudka o 4.30 . Jezusie Nazareński!!! Ja to o tej wolę się położyć niż wstawać. Dobranoc.

29 stycznia, środa

Podróż do Galilei. To się Maryja nadreptała do Betlejem, my jedziemy 2 godziny autokarem i lało od rana. Teraz powoli wychodzi słońce. Tu przynajmniej zielono. Dolna Galilea to Kana, Nazaret, Góra Tabor, Karmel. Według Apokalipsy, to tu będzie Har-Magedon, miejsce ostatecznej bitwy między siłami dobra i zła.

Góra Tabor - Przemienienie Pańskie, oczywiście w tym miejscu Bazylika z 1242 roku. Teraz do busików kierowanych przez Druzów, to oni mają monopol i mieszkają u podnóża. Każdy w ubiorze ma coś niebieskiego, jako talizman.

Gdyby ta droga pod górę była w Toskanii, to byłoby pełno znaków „kurwa pericoloza”, taka kręta dróżka, a Jezus musiał na piechotę z Piotrem, Jakubem i Janem. Okna alabastrowe, jak w katedrze w Orvieto, dach alabastrowy, niestety nie prześwituje, bo przeciekała i przykryto go drugim dachem. Widok z góry na całą Galileę. Jeszcze Góra Błogosławieństw, a po drodze jak zwykle tony śmieci i bałagan. Do wczorajszej wyliczanki dorzucam styropiany, kanistry, linoleum z całej podłogi, krzesła plastikowe. O biedna Ziemio!!!!

Plantacje mango, pomelo, bananów – to kibuce. Kazanie na Górze, 18 Błogosławieństw, piękne ogrody, papugi kolorowe udają wiosenne słowiki i zatykający widok na Jezioro Genezaret, spowite w oparach, rzez co połączyło się z niebem. Tabga, rozmnożenie chleba, ciągle nad Jeziorem, Kafarnaum, gdzie Jezus uzdrowił teściową Piotra. Niektórzy mówią, że to dlatego Piotr się potem trzy razy go zaparł. Całkiem dobrze zachowane ruiny synagogi, gdzie Jezus nauczał i odkryte fundamenty miasteczka rybackiego na około 600 mieszkańców. Malutkie mieszkanka jedne obok drugich na malutkim terenie.



Jeszcze obiad z rybą św. Piotra, mniej więcej na 50 obiadów jedna z ryb ma monetę w pysku, 10 szekli na szczęście. Trafiła się Jędrkowi. Szczęściarz.

Rejs po jeziorze i zabawa, jak na festynie, no Piwowski.




Oj, daleko mi do tego rodzaju rozrywek, wspólne kółeczko, barka itd. Dużo się tutaj uczę – wszędzie interes. Padam trupem. Śpimy w Nazarecie, kolacja świetna, ale pokój trzyosobowy to naprawdę jednoosobowy z dostawkami. Nawet nie ma krzesła, nie ma gdzie położyć zdjętych ubrań, dobrze, że tylko jedna noc. Rano pobudka 6.30.

30 stycznia, Nazaret

Bazylika brzydka, betonowa z początku XX wieku, postawiona na betonowych słupach nad wykopaliskami – odkrytymi zarysami domów z czasów Maryi i grotami, które służyły za mieszkania. Tu mieszkali rodzice Maryi. Anna i Joachim, w miejscu Zwiastowania w kościele dolnym kaplica. To rzeczywiście musi być tu, bo kult tego miejsca był od zawsze, ludzie przekazywali je sobie z pokolenia na pokolenie. Bo inne miejsca kultu powstawały w XVI, XVII wieku i są symboliczne, a motywacją był pewnie interes. Wyżej jeszcze kościół św. Józefa.

Kana Galilejska. Tak naprawdę nikt nie wie, gdzie było to wesele, na którym Jezus uczynił swój pierwszy cud. W podziemiach kościółka jest stągiew stara, kamienna na ok. 100 litrów. A że Jezus zmienił 6 stągwi, to musieli się tam nieźle upić.



Poczułam głód, bo nie daleko tradycyjna piekarnia z piecem, ogniem i gorącym pieczywem, pycha.

Teraz Hajfa. Tu się mówi, że Jerozolima się modli, Tel Awiw bawi, a Hajfa pracuje. Mało co z tej Hajfy wiem, bo złapała mnie migrena i potrzebowałam cudu, żeby nie zejść. Chwała Bogu jedna z pań dała mi solpadeinę, druga przytuliła i poprosiła Ducha Świętego, żeby w tym świętym miejscu choroba odeszła, no i odeszła! Coś tam pomogło! Widok piękny na pełne morze i całą Hajfę. Kościół Stella Maris i miejsce pochówku Eliasza. Jeszcze po drodze ogromny kamienny akwedukt rzymski w Cezarei wybudowany prze Heroda ciągnący się wzdłuż plaży, dostarczał wodę na Górę Karmel. W stronę Tel Awiwu po obu stronach sześciopasmowej drogi plantacje cytryn i pomarańczy. Niby mały ten Izrael, ale jedzie się i jedzie, bo długi.

Ocho! Pielgrzymka się rozszalała i zaczęły się pieśni i piosneczki mimo zupełnej nieznajomości tekstów. Czas wracać. Dlaczego zawsze występują ci, którzy nie powinni? – skonstatował Jędruś.

Po kolacji w hotelu poszliśmy sobie do centrum na kawę i piwo. Trafiliśmy w super miejsce z sziszą i młodymi ludźmi, cudowna kelnerka i rachunek na 50 szekli.



Widać, że tu nie przychodzą turyści i ceny są tutejsze. Bo turystów tutaj rżną ze hej!!! Albo nie ma podanych cen, albo je zmieniają mówiąc, że właśnie mieli zmieniać, albo dla turystów podają inne karty, albo że to 10 oznacza nie szekle ale dolary.

Oj do domu, do domu.

31 stycznia, piątek. Wiatr łeb urywa.

Ostatni dzień, w Betlejem na zmianę deszcz ze słońcem. Jedziemy na Górę Oliwną do Jerozolimy, potem Via Dolorosa, pogoda w sam raz na umartwianie. Wyszło słońce i piękna tęcza. A kotów tyle, ile świętych krów w Indiach. Jędrek powiedział, że oni chyba je jedzą. Nawet w Nazarecie, w podziemiach kościoła św. Józefa zaczepiał turystów. Ale jak ich ma nie być, jak tu śmietniki i śmiecie wszędzie. A góry schodzimy przez Bramę Lwów, miejsce męczeńskiej śmierci Szczepana.

Dzisiaj piątek szabat. Żydom nie wolno nawet podróżować daleko, ale od czego spryt. Ponieważ mogą podróżować tylko na wodzie, to pod siedzenie w samochodzie wkładają butelki z wodą, oczywiście ci mniej religijni.

Godzina 19.00. siedzimy już na lotnisku w Tel Awiwie. Ja miałam prawdziwą Drogę Krzyżową.



Kamiennymi śliskimi schodami w górę, w dół,




przez podziemie, sklepiki, stragany, dachy, kościółki koptyjskie z kadzidłem, dywanami, firankami, wielkości wąskiego korytarzyka, jak z horrorów z duchami, z istotą okutaną kołdrami i kocami o płci niewiadomej, wieku ok. 200 lat. Jest to przeżycie zwłaszcza, kiedy ból głowy z powodu bólu biodra i całej nogi, gdzie kroku nie można postawić i łzy ciekną, a serce staje. Ale co to za ból w stosunku do Jezusowego. Nie wyobrażam sobie, co czuła jego matka patrząc na to wszystko. Mnie boli najmniejszy ból moich dzieci, nawet, jak mają tyle lat co Jezus. A jeszcze parę dnie wcześniej witano Go w Jerozolimie okrzykami Hosanna. Jak łatwo manipulować ludem.



Zaczęliśmy dzisiaj od Góry Oliwnej, gdzie Jezus zapłakał nad Jerozolimą. Niestety nie dało się długo najeść imponującym widokiem Jerozolimy na tarasie widokowym, bo wiatr wyrywał mi iPada, a deszcz siekał bezlitośnie. Dawno tak nie zmarzłam.



Ogród oliwny, miejsce zdrady Judasza, dolina Cedronu, kościół Zaśnięcia Matki Boskiej – prawosławny, bo katolicki jest na Syjonie. To mi przypomina moją rozmowę  lata temu z księdzem Jackiem, kiedy pytałam, jak to jest naprawdę z tymi relikwiami. – Z drzazg z krzyża pewnie można by było Równik opasać, a np. czaszek Jana Chrzciciela jest około 30, z czego naprawdę tylko dwie są prawdziwe.

Dzisiaj piątek, święto muzułmanów, cały czas towarzyszyły nam śpiewy muezina, skończyło się ich nabożeństwo w tym ogromnym meczecie Al Aksa ze złotą kopułą. Parę tysięcy panów z dywanikami i o dzikim wzroku ruszyło falą uliczkami dzielnicy muzułmańskiej prosto na Bramę Lwów, gdzie my akurat w przeciwnym kierunku. Można się przestraszyć. Specjalnie potrącali nas i popychali barkami mają w oczach jakąś pogardę i złość. Nie wszyscy oczywiście, ale nie było to przyjemne, ale i takie doświadczenie mnie ubogaca.

Mnie przeraża ten brud, nawet panoramę Jerozolimy  robiłam tak, żeby nie było widać hałd śmieci i gruzów. Ale muzułmanie mówią, że Allahowi to nie przeszkadza, bo gdyby przeszkadzało, to dałby jakiś znak.



To był wyjazd niepodobny do innych, dużo mnie nauczył, chociaż duchowo spodziewałam się jakiejś rewolucji – tak mi wszyscy zapowiadali, a przyjęłam to ze spokojem. Może o ten spokój chodziło? A może moja wiara nie zależy od miejsc, symboli, rytuałów? Jest constans?  Teraz będę czekała na cuda, o które tak żarliwie się modliłam.

Lidia Bogaczówna, pierwsza, która w Rodzinie odbyła Wyprawę Krzyżową i przeżyła.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

BUTY