Babunia Weronia

 

BABUNIA  WERONIKA

Czasu nie było. Przynajmniej nie dla mnie. Był zegar z kukułką – cudowny obrazek lasu z muchomorkiem. Zegar, ścienny zegar. Nie odmierzał Czasu, był ładny. Za oknem Świat zmieniał kolory, a w domu była Babcia. Babcia była zawsze, była Nieskończonością w kuchennym fartuchu. To Ona przywoływała dzień. Cieniutkim głosikiem, cichutko, bezpiecznie:

                 Kiedy ranne wstają zorze,

                 Tobie Ziemia, tobie morze,

                 Tobie śpiewa żywioł wszelki

                 Bądź pochwalon Boże Wielki.



Rodzice pływali po morzach i oceanach i zwiedzali dzikie wtedy lądy. Wcale mi to nie przeszkadzało, bo miałam Babcię. Zaklinała ogień pod kuchnią, żeby był cug. Za chwilę na stole stał dzbanek do kawy, emaliowany, niebieski we wzorek, a w nim Niekawa. Smalec, pyszny, pachnący cebulką. W dzień mieszkał na stole, a na noc szedł spać do spiżarki. Do tego pyszny bochenek chleba. Babcia kroiła cieniutkie kromki, podnosiła wyżej do światła:

-Widzicie? Widać Kraków, takie cienkie – do tej pory nie wiem, dlaczego Kraków.

A do picia była ciepła woda z miodem. W zimie, a w lecie? Chleb ten sam, ale kromka koniecznie przez cały chleb, długa, posypana cukrem i polana ciepłą wodą. Smak dzieciństwa i ogrodu. Szkoda marnować Czasu na wykwintności – Babciu! Zrób wodziankę!.

Babcia kroiła chleb w kostkę. Musiał być czerstwy, krojony nożem, do kciuka. Pamiętam, jak wtedy skrzypiał. Do miski z chlebem wkładała łyżkę smalcu ze skwarkami, potem sól, pieprz, maggi, czasami kawałek czosnku, czasami „kogutka” i zalewała gorącą wodą. I już. „Nie ma szenszu na romanszu”. Już nigdy nie zjem wodzianki. Boję się, że nie odnajdę tamtego smaku. A Babcia? Zamykała dzień, jak smalec do spiżarki, śpiewając:

                     

                     Wszystkie nasze dzienne sprawy

                     Przyjm litośnie Boże prawy,

                     A gdy będziem zasypiali

                     Niech Cię nawet sen nasz chwali.

I noc mogła przyjść. Wtedy Babcia brała wielką granatową księgę i czytała nam na dobranoc bajki – tak je wtedy odbierałam. A były to ukochane przez Nią Ballady i Romanse Mickiewicza z przedwojennego wydania Dzieł Zebranych. Moje ulubione to „Lilie” – „zbrodnia to niesłychana, Pani zabija Pana”. To dopiero fascynująca historia, a nie jakieś biedroneczki, czy koziołki. Hmmm. Może dlatego jestem trochę… nienormalna?

Uwielbiałam wtedy lody Pani Sowy. Wiem, to brzmi jak „Opowieści z Lasu”! Pani Sowa była prawdziwa i robiła lody nocą. Gotowała w ogromnych garach, które pochłaniały setki jajek i hektolitry mleka, i pachniały wanilią. Prawdziwego oczywiście, od krowy, a nie od maszyny. Kto by dzisiaj się w to bawił! Gałka 1 zł. Na te lody wydawałam cały mój ówczesny majątek. A kiedy już nic nie miałam, Babcia Weronia mówiła:

-Zarób sobie. Patrz, ile wiśni. Mają to szpaki zjeść? Dary Boże nie mogą się zmarnować.

Sama musiałam zebrać w ogrodzie parę wiader, żeby to potem sprzedać. Dostawałam za to grosze w skupie, ale to były moje pieniądze, ciężko zarobione. A takie dużo rozsądniej się wydaje. Dopiero po latach zrozumiałam, że wcale nam wtedy nie brakowało pieniędzy.



Babcia często mnie ostrzegała lekko rozbawiona:

-Świat biegnie w złym kierunku. Święta Michalda ostrzegała dawno, dawno temu, że Koniec nastąpi wtedy, gdy nie będzie można odróżnić mężczyzny od kobiety. Kiedy młodzi nie będą szanować Starszych, a kobiety łańcuchy na nogach będą nosiły.

-Babciu, od tysięcy lat starsi narzekają na młodych, a Świat istnieje.

-O Boże!!!!A co ty masz na nodze?

- Nooo...łańcuszek....? Chyba.....

Nagle zrobiło się zimno. Założyłam go jeszcze przed pierwszym rokiem studiów, czyli za siedmioma lasami, i górami! Podobał mi się. Lubiłam być czasem kontrowersyjna, a zwłaszcza w siermiężnym socjalizmie. Po paru latach łańcuszki były już na wielu nogach.

Babcia odchodziła  na Drugą Stronę siedem lat. Powoli, po kawałku. Stawała się coraz bardziej przezroczysta, jak koralik niebieski z książki mojego dzieciństwa, po spełnieniu wszystkich życzeń. Jej Świat skurczył się do rozmiarów łóżka. Na jej cierpieniu uczyłam się pokory, i  - mam nadzieję – zarabiałam na swoje Odejście.

Pod Koniec coraz częściej przenosiła się Tam. Wracając opowiadała, kogo widziała, z kim rozmawiała. Była wtedy szczęśliwa.

-Babuniu, to niemożliwe! Ci Ludzie nie żyją od lat!

-Wiem, ale widziałam ich tak, jak teraz Ciebie. A może to skleroza?

Nie Babuniu, teraz wiem. To nie była skleroza. To my popełniamy błąd myśląc kategoriami tego, co dotykamy.

Kiedyś spytałam Ją jak żyć, bo to takie pytanie filozofów, motor działania, temat sztuki, po to się żyje, żeby poszukać tej odpowiedzi. A Babcia odpowiedziała krótko: „tak, żeby płakali po Tobie, nie przez Ciebie.”

Pewnego razu wyjechałam do Szczecina na Festiwal Małych Form Teatralnych. Wstałam rano, ubrałam się i siedząc na łóżku patrzyłam na naszą suflerkę, która była ze mną w pokoju. Czesała włosy. Długo, powoli, coraz wolniej. Hipnotyzował mnie ten ruch. Zobaczyłam Babcię z mojego dzieciństwa, jak siedziała w kuchni przy piecu i czesała powoli swoje kruczoczarne włosy. Potem splatała je w długie warkocze i spinała w koczek na karku szpilkami ebonitowymi.

Patrzyłam szeroko otwartymi oczami nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Nagle do pokoju ktoś zapukał. „Przyszywana” Ciocia ze Szczecina. Zrobiło mi się zimno.

-Dzwoniła Twoja Mama. Mam dla Ciebie złą wiadomość. Babcia odeszła. Na zawsze. Spuściłam oczy. Odruchowo spojrzałam na łańcuszek na nodze. Był pęknięty w dwóch miejscach.

 

Lidia Bogaczówna, która już coraz częściej znowu rozmawia ze swoją Babunią Weronią

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstydliwa Tajemnica Rodzinna

Adaś hrabia Tarnowski

BUTY