Edzio.
Edzio. 22 07 2023
Myślę o nim zawsze ilekroć w moim rodzinnym domu patrzę na zdjęcia Dziadków. Smutna historia opowiadana nieraz przez Babcię, Mamę, nigdy przez Dziadka. Mężczyźni nie dźwigają śmierci tak, jak kobiety. Edzio byłby moim wujem, gdyby nie umarł w wieku 12 lat. Nigdy nie rozwinął się w Wuja, został na etapie maleńkiego Edzia, dawno temu był dla mnie z racji swoich lat jak brat, powoli z niego wyrastałam, przerastałam, starzałam się, potem był dla mnie już jak syn, a teraz bliżej mu będzie do mojego wnuczka. Ja coraz starsza, a on wieczny chłopiec, nigdy się nie zestarzał.
Urodził się w 1925 roku, pierwsza była córka Janina. Dziadek musiał być niezmiernie szczęśliwy, syn!!! To w tamtych czasach było lepsze od córki. Przenosiło nazwisko na następne pokolenie, kontynuacja. Zawsze była obawa, że się syna nie trafi, pierwsza córka dawała to poczucie niepewności. I jest! I to już jako drugi! Z wyborem imienia kłopotu nie było. Edward, jak ukochany wuj Dziadka, który wprowadzał go w lwowski świat, sponsorował finansowo, wyrobił gust i fantazję.
No, kasyno mógł sobie odpuścić, i Dziadka tam nie zabierać, bo jak kiedyś Dziadek wspomniał, parę domów tam zostawił, ale był wtedy jeszcze kawalerem, to się bawił. Nawet dosyć długo, bo ożenił się w wieku Chrystusowym - jak mawiał, czyli mając 33 lata. Niech syn będzie na całe swoje długie życie Edwardem Andrzejem Skalskim. Bo przecież będzie żył długo i szczęśliwie. Początkowo widać było, że piękny, potem jak już przestał być mumią odsłonił mądrość i inteligencję. Ulubieniec i duma Babci. Jego pasją było wędkarstwo. Znikał na wiele godzin z wędką. Czasami nie wracał do domu, nocował na Pięciu Stawidłach, żeby raniutko polować na szczupaki. To urocze miejsce w gęstym starym lesie, rzeka z rakami wijąca się w małym wąwozie, czasami rozświetlana małymi polankami. 30 lat później ja, mała uwielbiałam to miejsce w upalne dni kąpiąc się tam z rodzicami. Ale w nocy nie chciałabym tam być, chyba umarłabym ze strachu, wilki – tak, pełno ich było jeszcze za mojego dzieciństwa, jelenie, dziki, sarny. To tam według mnie mieszkały pod poziomkami krasnoludki. I Edzio, który gdzieś tam ciągle jest w równoległym świecie. Małomówny jakiś był, to uciekał nad rzekę, bo dzieci i ryby głosu nie mają. Milczeli sobie tam razem, ciekawe, na jakie tematy. Wyobrażam sobie tego malucha, jak godzinami w ciszy z cierpliwością nieprzystającą do dziecka stał nieruchomo wpatrzony w spławik z korka pewnie, wędki prawdziwe, bo Dziadek mu kupował, nie takie jak moje, zrobione z kija leszczynowego. Nad rzeką pełno ich było, sama jako dziecko sobie takie wędki robiłam. Do tego sznurek. Wiele razy chodziłam edziowymi śladami. Wtedy dzieci mogły chodzić same, a im wcześniej, tym bardziej samodzielne i odpowiedzialne za siebie, z czego rodzice byli dumni. Teraz wszyscy rodzice z tamtych pokoleń siedzieliby w więzieniu, a dzieci byłyby w pękających w szwach domach dziecka, bez klocków lego i bananów wpychanych do buzi. Obecne dzieci walczą o naturę – i dobrze, powinny, chociaż nie wiem, czy daliby sobie radę w tej naturze, w nocy, w puszczy, bez nawigacji, telefonu, ognia, a tylko ze scyzorykiem, który my zawsze mieliśmy w kieszeniach. Edzio jawił mi się, jak co najmniej Tarzan wychowany w puszczy. Czuję, że muszę Go przywrócić do życia w pamięci moich pokoleń, lepię Go ze strzępek paru informacji, paru przedmiotów i miejsca na cmentarzu.
Bo potem kto będzie się za Niego modlił? Chociaż wiem, że tam, na Górze przekształcił się w putto, które od zawsze lubiłam, nie wiedzieć czemu? Mam takich parę na ścianach.
Wracam teraz do opowieści
Babci. Po pewnej nocy spędzonej w lesie, a było już po lecie, Edzio się rozchorował,
ciało pokryło się czyrakami, najgorszy był na głowie. Babcia przerażona
zdobywała nawet pomarańcze, żeby mu nieba przychylić. O paradoksie – Niebo już
się nad nim pochylało. Babcia mówiła na to czyraki, lekarz Grynszpan też, ale
kto wie, co to było? Chcę wyjaśnić tę zagadkę. Teraz czytam w internecie o czyrakach,
czy na to można umrzeć? Pojawiają się przy osłabieniu organizmu, spadku
odporności, między innymi spowodowanym wychłodzeniem, wywołuje je gronkowiec złocisty. Wysoka temperatura, bolesne węzły
chłonne, a zlokalizowany w bliskiej okolicy oczodołu, nosa i przewodu
słuchowego może przenieść zakażenie na znajdujące się w bliskim sąsiedztwie
opony mózgowe oraz wystąpienie innych groźnych powikłań. Teraz leczy się to
antybiotykiem, bo może doprowadzić
do sepsy, jeśli czyrak występuje na twarzy, istnieje ryzyko przeniesienia
się zakażenia i zapalenia na sąsiadujące żyły, a nimi w głąb czaszki i
doprowadzić do zapalenia zatoki jamistej, co jest stanem zagrażającym
życiu. Pewnie tak było. Czyli pasja Edzia była jednocześnie Jego przekleństwem.
Dziadek chciał tego czyraka na głowie wycisnąć, Babcia nie dała – i słusznie, teraz
wiadomo, że powinien pęknąć samoistnie, ale nie pękł. Lekarz orzekł, że dziecko
już jest trupem. Babcia z sąsiadką wsiadły do pociągu do Jarosławia, w szpitalu
powiedzieli to samo. W drodze powrotnej, stację przed Rudnikiem Edzio był już w
agonii. Uspakajał Babcię wcześniej – Mamo, nie płacz, ja idę do Nieba.
Doglądali Go na zmianę, w
pewnym momencie, koło północy pękło z
hukiem ogromne lustro, Dziadek jęknął przeraźliwie, powiedział „Edzio zmarł” i zamilkł.
Niedawno delikatnie wyjęłam zdjęcie Dziadka z albumu rodzinnego, żeby zrobić kopie i okazało się, że z tyłu był napis „dzisiaj
zmarł mój syn Edward” i data. Jak bardzo musiało Go boleć, ale czasy takie, że
mężczyzna musiał być twardy, dlatego wyrzucił to z siebie tym zdaniem, jako
tajemnicę po wsze czasy.
Po Edziu został zrobiony przez niego nożyk do rozcinania listów z datą i Jego podpisem, miesiąc przed śmiercią.
I jeszcze list do Dziadków napisany przez Koleżanki i kolegów z klasy V B, podpisany przez dyrektorkę i wychowawczynię.
Rok później, w 1938 roku
Babcia urodziła syna, miała już 40 lat. Syna nazwali Edward. Był moim chrzestnym
ojcem. Żył 80 lat.
Lidia Bogaczówna, która po 87 latach dała Wujowi miejsce w Historii.
Bardzo wzruszające
OdpowiedzUsuń