Moja zielona granica
Sztuka jest
przeciwieństwem polityki, bo jej podstawą jest Wolność. Prawdziwych artystów
nie da się złamać, ani kupić. I nie dlatego, że są uparci, lubią bulwersować,
wywoływać skandale, nie, prawdziwi artyści o to nie dbają. Prowadzi ich
imperatyw wewnętrzny wynikający z talentu, czyli innego postrzegania świata i
ludzi. Nieraz umierają w biedzie i niedocenieniu, opluci przez tych, którym
chcą pokazać właściwy wektor. Dopiero czas pokazuje, że mieli rację. Szkoda, że
ci, co pluli już się o tym nie dowiedzą, bo nadal nie żyją i nawet nikt już nie
wie, jak się nazywali. W przeciwieństwie do znanych nazwisk geniuszy – Mozart,
Norwid, impresjoniści, itd. Artyści
nadają kierunek Ludzkości, żeby nie zdziczała i nie upadła, są sumieniem
Narodu. I tu właśnie wkracza polityka, czyli przeciwieństwo Sztuki. Polityk najczęściej pozbywa się sumienia –
jeśli oczywiście w ogóle je posiadał, i oddaje swoją wolność, bo ta mu zrujnują
karierę. Jeśli wkracza w strukturę partii musi stłamsić swoją wolność i zastąpić
ją dyscypliną partyjną, bo wolność jest tylko przywilejem Prezesa. Reszcie
zostaje tylko wyraz „wolność”, nawet nie Słowo, a wyraz do mamienia nim
suwerena, wyraz, który u polityka jest pusty, jak blaszana konserwa po
zjedzeniu mielonki.
Parę dni temu na ulicy
spotkałam pana kandydującego do sejmu w nadchodzących wyborach. Podziękowałam
za ulotkę, bo to nie moja opcja. Pan odpowiedział „no trudno”.
- A ja się spodziewałam,
że spyta Pan dlaczego, bo jeśli Pan chce być posłem w służbie Narodu, to
powinien Pan znać zdanie wszystkich obywateli, żeby wszystkim żyło się lepiej i
żeby wszyscy mieli te same prawa do swojej wolności, a wtedy w sejmie będzie
Pan te bolączki naprawiał.
I tu opowiedziałam, co mi
leży na sercu, wskazałam błędy, brak szacunku do innych, ograniczanie wolności
Słowa i wyrazu artystycznego, itd. Mam przecież prawo do własnego widzenia
codzienności. W odpowiedzi usłyszałam coś, co mnie niezmiernie zadziwiło:
- Prywatnie, to ja się z
Panią zgadzam.
Mój Boże, jak mi go w sumie
żal! Jak on wytrzymuje w takim zniewoleniu z wyboru! Co jest większego i
lepszego, za co można sprzedać swoją wolność i zasady! Pieniądze? Wątpliwa
władza? Obietnica sławy? Kto go złudnie nauczył, że tak jest lepiej? To znaczy,
że wewnętrzny kompas się popsuł i już nie wiadomo, co dobre, a co złe, a
przecież od zawsze człowiekiem kierowało sumienie. Emmanuel Kant powiedział –
niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie.
Obejrzałam ”Zieloną
granicę” – nad niektórymi ludźmi tylko niebo gwiaździste w ciemnym
przerażającym lesie, a u niektórych ludzi w środku prawo moralne umarło.
To film o każdym z nas, o
wyborach, jakie dokonujemy. Wiele takich filmów było na świecie, np. „Lista
Schindlera”, i wtedy wszystkim Polakom się podobało. To co jest z filmem
Agnieszki Holland nie tak? Mnie on zadał bardzo niepokojące pytanie o moje
człowieczeństwo. Kim jestem, jakiego wyboru bym dokonała, ile i co jestem z
stanie poświęcić dla drugiego człowieka. Czy jestem odważna i na ile.
Nienawidzę pająków, mam arachnofobię, a w ciemnym lesie są ich miliony, w nocy wychodzą na żer, jawią mi się, jak te w scenie z filmu o Harrym Potterze. Wydaje mi się, że zebrałabym siły, pokonała lęk pierwotny i stanęła na wysokości zadania, ale to tylko mi się wydaje, taką chciałabym się widzieć. Ale czy taka jestem? Moja Babcia mówiła – ja nikomu nie wierzę, zwłaszcza samej sobie.
Pomagałam, jak mogłam,
moja wrażliwość płakała, ale jednak nie wsiadłam w samochód i nie pojechałam na
zieloną granicę. Nie zaryzykowałam, bo opieka nad mamą, praca, uczelnia, wnuki
- oczyszczałam sumienie wpłacając pieniądze, robiąc paczki. Ten film zadał mi
pytanie, czy nie za mało zrobiłam? „Listę Schindlera” potraktowaliśmy
bezpiecznie myśląc, że postąpilibyśmy tak samo jak on, bo to jedyna opcja była,
czuliśmy się dobrze z naszym teoretycznym wyborem i bohaterstwem niesprawdzonym
w praktyce, a tu nagle film o nawet łatwiejszych wyborach, ale dziejących się
dzisiaj, one są, możemy się sprawdzić, wystarczy pojechać kilka, czy kilkaset
kilometrów. I tego się właśnie boimy – prawdy o sobie. Strach, że zostanę
zmuszony teraz do konfrontacji z samym sobą i dowiem się czegoś o sobie, czego
nie chcę się dowiedzieć. Przeczuwam, że tam czai się tchórzostwo,
koniunkturalizm. Tak, to nie wstyd, człowiek składa się w środku i z tego,
tylko od nas zależy, czy z tym chcemy walczyć i czy mamy odwagę. Tischner mówił
– dobro wymaga odwagi. Czy umiem i chcę przekroczyć tę moją zieloną granicę
dzielącą mnie od Dobra? Przecież mienię się chrześcijaninem, przypomnijmy sobie
kłótnię św. Pawła z Piotrem. Paweł uchodzi za twórcę uniwersalnego
modelu Kościoła, w którym dostęp do łaski mają poganie na równi
z wyznawcami pochodzenia żydowskiego, z czym nie zgadzał się Piotr, ale
potrafili zwołać Synod Jerozolimski ok. 49 roku i dojść do porozumienia. Nie
bójmy się siebie, nie bójmy się innego Człowieka. Prawda i miłość wymagają
czasem postawienia spraw na ostrzu noża, nawet za cenę wywołania burzy.
Udawanie, że nic się nie dzieje, gdy dzieje się coś złego, jest najgorszym
rozwiązaniem.
Lidia Bogaczówna, która
dziękuje za ten film, bo znowu szuka siebie w sobie.
Komentarze
Prześlij komentarz