STRACONE MARZENIA, CZYLI SZUMOWINY KINEMATOGRAFII
STRACONE MARZENIA, czyli SZUMOWINY KINEMATOGRAFII
Nieprawdopodobne, jak wielu ludzi marzy o zawodzie aktora, a przecież jest to jedna z najmniej licznych grup zawodowych, mniejsza, to chyba tylko dyrygenci i treserzy lwów. W Polsce aktorów zawodowych jest ok. 5 tysięcy. Co w tym zawodzie tak pociąga?! Sława? Pieniądze? To mity i stereotypy – artyści są najsłabiej opłacaną grupą zawodową, a jeśli chodzi o sławę, to pytam: wymieńcie nazwiska 30 sławnych polskich aktorów, będzie trudno prawda? Będziemy mówić: no…i jeszcze ten….taki, co grał w tym….on był przez jakiś czas z tą…. no wiesz. Skąd się w ludziach bierze to marzenie! Gdzie ono się zaczyna? Kiedy na pytanie o zawód odpowiadam „aktorka” słysze często od lekarzy, prawników, urzędniczek, przedszkolanek: „a wie Pani, że ja też próbowałem? To było moje marzenie, ale potem jakoś nie wyszło. Czasami żałuję”. Ale co powodowało mną przy wyborze! Nie wiem, siła wyższa, instynkt, imperatyw wewnętrzny, ćma do świecy, leci, chociaż się spali. Na pewno nie była to sława – byłam chorobliwie wstydliwa, najchętniej chodziłabym opłotkami i w maseczce. Pieniądze? W socjalizmie nie miały znaczenia, poza tym miałam wszystko, Tata był kapitanem Żeglugi Wielkiej. Czyli do dzisiaj nie wiem, dlaczego akurat mnie się udało.
Niedawno rozmawiałam z moją krajanką z Rudnika, w dzieciństwie mieszkałyśmy na tej samej ulicy. Jej Tata był dyrektorem Spółdzielni Wikliniarskiej „Jedność”. Przystojny, postawny, dobre rysy. Lucyna powiedziała:
-A wiesz, że Tata w lipcu 39-ego roku dostał się do szkoły filmowej, ale wybuchła wojna i po marzeniach. Potem niewola, roboty w Niemczech, tam poznał Mamę, pobrali się, wylądowali w Rudniku nad Sanem, inne czasy nastały, komuna i po tamtych młodzieńczych marzeniach.
Przy następnym spotkaniu Lucyna przyniosła mi przedwojenną korespondencję między szkołą a Tatą, Warszawą a Żółkwią. Jak to się przechowało!!!!! Pewnie jedyne takie dokumenty w Polsce. Wspaniałe logo na kopercie, na papierze listowym. Skarb absolutny!
Byłam ogromnie ciekawa jak wyglądała rekrutacja przed wojną. Podekscytowana zabrałam się za artefakty. Pierwszym listem, który rozpoczął tę korespondencję musiało być zapewne pytanie Stanisława, jakie są warunki przyjęcia, być może była to odpowiedź na ogłoszenie w prasie. Mieszkał wtedy w Żółkwi, tej od zamku hetmana Żółkiewskiego, niedaleko Lwowa. Pewnie szybko doczekał się odpowiedzi. Widać po datach, że nie była to Poczta Polska ostatnich lat, po prostu działała. Trochę mnie zdziwiło, że kandydat ma przysłać jedno zdjęcie i to wystarczy, bo – jak napisali „chodzi jedynie o wyrazistość rysów”.
Pomyślałam, że to taka wstępna selekcja. Za parę dni otrzymał odpowiedź, że właśnie został przyjęty. Tu już trochę się zdziwiłam, ale bardzo się zdziwiłam, jak przeczytałam, że będzie to paromiesięczny kurs korespondencyjny???!!!!! A że prawdy poszukuję, zaczęłam szukać, włączyłam gen „poszukiwcy”, jak mawiał dawno temu mój środkowy syn Ludwiś.
„Dyrekcja szkoły od wielu lat otrzymuje rozpaczliwe listy z prowincji od osób, które czuły w sobie talent i powołanie do pracy artystycznej, a którym warunki materialne lub zawodowe nie pozwalały na studia w Warszawie. Jak złu zaradzić? Jak zapewnić im możliwość kształcenia się w umiłowanym kierunku? Jak podać im pomocną dłoń w ich dążeniu do sławy”? O!!!! Tu już zapaliło mi się więcej czerwonych lampek. „Każdy utalentowany absolwent bez względu na płeć będzie miała możność zadebiutowania na filmach, jak…” i tu następuje długa lista przedwojennych gwiazd polskiego filmu. Za niemałą opłatą 500 zł, ale „proszę się spieszyć”, jest promocja - tylko 80 zł, teraz 20zł, potem co miesiąc po 10, będą wysyłane skrypty. Spadłam z krzesła!!!! Uczę przecież tego zawodu, jestem w nim 42 lata. Jak skryptami można nauczyć np. „fotogeniczności” – bo i to znalazło się, jako przedmiot, fonetyczność i dykcję, rytmikę i plastykę – rozumiem, że ruchu, technikę gry filmowej. A młodym przypominam, że zoomu jeszcze nie było. To mniej więcej tak, jakbyśmy się uczyli wymowy i akcentu obcego języka z opisu w skrypcie. Zresztą przeczytają sobie Państwo na zamieszczonych fotografiach. Język współczesnych telemarkieterów, którzy doskonale opanowali socjotechnikę, żeby wyłudzić pieniądze.
Rzuciłam się w przepastne otchłanie internetu. Wpisuję szkoła filmowa Hanny Ossorii, przedwojenna, Warszawa, ulica Poznańska 14, przedwojenni aktorzy, absolwenci – NIC. Wpisuję „Hanna Ossoria” –jest!. Encyklopedia Teatru Polskiego: „aktorka, dyrektorka Teatru Dramatycznego 1919-21. Wreszcie jest we wspomnieniach Wiktora Sadowego. „Jest tak zakochany w aktorstwie, że w roku 1938 (…) zapisuje się do prywatnej szkoły filmowo-teatralnej Hanny Ossorii, mieszczącej się przy ulicy smolnej. Opłaca studia ze swojego kieszonkowego od rodziców 50 zł miesięcznie”. Rok później dostaje zawiadomienie od Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej o terminie egzaminu na 7 września – stracone marzenia przez wybuch wojny. Druga wzmianka o tejże „szkole” przy okazji procesu z roku 1933/34. Niejaki Jan Czesław Sikorowicz, który za wszelką cenę chciał zaistnieć w branży filmowej założył szkołę „Em-Pe-Film” w 1928 roku, a właściwie miała to być filia znanej szkoły Niny Niovilli w Krakowie i Tarnowie. Palestra, Pismo Adwokatury Polskiej opisuje ten proces 7 sierpnia 2014 pod znamiennym tytułem „Szumowiny kinematografii – Spekulant pożera idealistę”.
„Przed sądem stanęli oskarżeni: Jan Czesław Sikorowicz – aranżer osławionej szkoły filmowej „Em-Pe-Film”, dr Żelisław Grotowski– wybitny uczony, wykładowca, Kazimierz Piekło-Piekliński – aktor i, jak wstępnie określono, dziennikarz, także wykładowca, wreszcie Antoni Podkówka – współpracownik Sikorowicza, wyznaczony przezeń na „dyrektora” kolejnej, tym razem prowincjonalnej filii szkoły „Em-Pe-Film”.
Przed sądem nie stanął drugi po Sikorowiczu winowajca: Józef Antoni Horwath – aktor, inspicjent, najprawdopodobniej prawa ręka szefa szkoły „Em-Pe-Film” , ponieważ rzekomo nie można go było odnaleźć.
Trybunał odrzucił złożony na wstępie wniosek obrony o umorzenie sprawy na podstawie przepisów amnestyjnych. Amnestia nie może obejmować ludzi, którzy oszukańczym postępowaniem wyrządzili ponad tysiącowi osób znaczną szkodę. Nie mogą iść w niepamięć przestępcze czyny tych, którzy angażując do założonej przez siebie fikcyjnej szkoły „Em-Pe-Film” całe masy adeptów sztuki filmowej, narazili ludzi na straty moralne i materialne. Najprawdopodobniej konsekwencje tych machinacji dopadły wielu spośród oszukanych, nie tylko, by ich przetrącić, ale żeby im złamać życie. Opłacony przez kandydatów na uczniów międzynarodowy album sław i adeptów światowego kina – wśród których miały się znaleźć ich wizerunki i notki o nich samych, polskich najmłodszych aktorach – w ogóle się nie ukazał. (…) Dalej akt oskarżenia zarzucił „Sikorowiczowi i towarzyszom” wyłudzenie kwot pod pozorem urządzenia wycieczki zagranicznej, połączonej ze spotkaniami z gwiazdami światowego kina ( miedzy innymi z Polą Negri, przyp.autorki) i z szefami wielkich wytwórni filmowych. Do wycieczki nie doszło, uczniom nie zwrócono zaliczek pobranych na koszta imprezy.
Przed sądem padły wobec oskarżonych zarzuty nie tylko innych malwersacji finansowych, lecz także demoralizacji nieletnich, w tym nawet czternastoletnich dziewcząt. No i… nie tylko pożyczania pieniędzy od uczniów, lecz nawet, Boże drogi, podstępnego podejmowania gotówki nadsyłanej uczniom przekazami pocztowymi.(…) Oskarżeni naciągali bez wyjątku bogaczy i ubogich, analfabetów i ludzi subtelnych, wykształconych wprawdzie, ale nieznających życia. (…) Sikorowicz przyznał, że jego szkoła „była bezpłatna, ale nie tak bardzo”. Kiedy bowiem kiepsko prosperującej szkole prawnie odebrano koncesję, on postanowił stworzyć „bezpłatną szkołę filmową”, w której pobierano od uczniów po sześćdziesiąt złotych, nic im za to nie dając. (…) oskarżony, który w Krakowie prowadził, podkreślmy, filię szkoły filmowej pani Niny Niovilli-Petrakiewiczowej, powtarzam do znudzenia, pod własnym szyldem, przez dobrych kilka lat po tym, kiedy swoje uprawnienia utracił, ostatnio w Tarnowie utworzył filię tej „swojej” szkoły. (…) od studentów pieniądze musiały być na czas. I to nieliche. Sikorowicz pisał dalej do pana Podkówki, szefa „tarnowskiej filii”: „Należy dawać na pobrane pieniądze kwity z pieczęcią, aby nikt niczego nie podejrzewał. (…) Następny oskarżony, Kazimierz Piekło-Piekliński, absolwent warszawskiej szkoły filmowej Hanny Ossorii, jest już gwiazdorem; zagrał w filmach Przeznaczenie i Orlę. Z ogłoszenia w gazecie zgłosił się do Sikorowicza, pokazał mu dokumenty i świadectwa i na ich podstawie wykładał w szkole „Em-Pe-Filmu” mimikę, charakteryzację i reżyserię. (…) oświadcza, że sam czuje się ofiarą Sikorowicza. O nadużyciach „Em-Pe-Filmu” uprzednio nie wiedział. Przeżywał zresztą wtedy trudny okres. Wskutek konieczności wyrównania wcześniejszych zobowiązań popadł w tak poważne tarapaty finansowe, że się załamał psychicznie i w konsekwencji wymówek żony oraz matki doszedł do takiego stanu, że usiłował popełnić samobójstwo, zażywając arszenik. Potem chorował przez rok. Teraz już lepiej”.
Wracam do moich poszukiwań. Napisałam do Pana Łukasza Maciejewskiego - dziennikarz, filmoznawca, krytyk filmowy i teatralny, wykładowca akademicki, dyrektor wielu festiwali – nic nie słyszał o takiej szkole. To samo warszawiak Jan Bończa Szabłowski - dziennikarz i publicysta, recenzent teatralny i krytyk sztuki dziennika „Rzeczpospolita”, wykładowca, dramaturg, schulzolog. Absolwent Polonistyki U W, uzupełnionej o zajęcia Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST, i krakowski Krzysztof Gierat – filmoznawca, dyrektor Krakowskiego Festiwalu Filmowego, do 2021 roku prezes Krakowskiej Fundacji Filmowej, inicjator Festiwalu Filmu Niemego. Znajduje zdjęcie żądania zapłaty wysłane w 1936 roku do Zofii Korejwo-Leitgeberowej na 725 zł (Fiat 500 kosztował wtedy 500 zł). „W razie nieuregulowania (…) dyrekcja Szkoły będzie zmuszona wystąpić przeciwko Pani na drogę sądową”. Krzysztof pisząc „myślałem, że przed wojną nie było oszustów” daje mi kontakt do profesora Tadeusza Lubelskiego - polski teoretyk i historyk filmu, krytyk filmowy, profesor nauk humanistycznych, członek Europejskiej Akademii Filmowej i Polskiej Akademii Filmowej. NIC!
Oj, nieładnie to wygląda, tak jakby w stronę oszustwa. Niestety, nie ma na tyle materiałów, żeby można by było to ocenić. Zostawiam to do Państwa oceny, chętnie rozpocznę dyskusję na ten temat. Jednocześnie, gdyby ktoś z Państwa miał jakiekolwiek materiały czy wiadomości na temat tej szkoły będę bardzo wdzięczna za podzielenie się nimi. Nie chciałabym nikogo źle ocenić.
Ale proces niejakiego Pana Sikorowicza, „człowieka przepełnionego bezczelnością, szumowiny”, który mówił właśnie naiwnym dziewczynom, że są „fotogeniczne”, ludziom osiemnasto- i dziewiętnastoletnim, najczęściej czystym moralnie i romantycznym, że spełni ich marzenia o sławie, czy kursy korspondencyjne aktorstwa pokazują, że metody zawsze te same, żeby na cudzych marzeniach zrobić pieniądze. „Świadek koronny Jan Dobiesław, były aktor Teatru Miejskiego, następnie Teatru Nowości, sceny o lżejszym repertuarze, obecnie farmaceuta Kasy Chorych (ach, te radykalne zmiany warsztatów pracy!), w szkole „Em-Pe-Film” pełnił obowiązki wykładowcy gry scenicznej, mimiki i kostiumologii. Mówi z niesmakiem, że uczniom, pośród których było wielu analfabetów, obiecywano światła jupiterów, atelier, zdjęcia, engagement. Złote góry, zamki na lodzie. Byleby tylko płacili!”
Poszukałam dzisiaj w sieci, ile jest kursów i szkół aktorskich – oprócz wyższych studiów– ponad 50!!!! W każdym większym mieście, dla dzieci, dla kandydatów, dla seniorów, których też łudzi się przyszłą karierą. Absolutnie nie mówię, że to oszuści i nabieracze, ale proszę, mając marzenia bądźcie rozsądni, bo często są to obietnice bez pokrycia. Dbajcie o swoje marzenia i pieniądze.
Lidia Bogaczówna, która radzi marzącym o aktorstwie najpierw przeczytać „Szumowiny kinematografii” na stronie Palestra, bo szumowiny bywają zawsze.
Komentarze
Prześlij komentarz